Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

przejedziemy dolinę tak wąską, iż zaledwie trzech jeźdźców może jechać obok siebie. To było jedyne miejsce, które mogło zapewnić powodzenie.
— Halefie, czy nie brak ci odwagi? — spytałem.
— Tak, pomogę ci, sihdi, — odpowiedział.
— Przecie nie wiesz, o co mi chodzi!
— Wszystko jedno. W każdym razie to nowy figiel, nieprawdaż?
— Tak. My dwaj przeciwko wszystkim Kurdom.
— Pysznie, sihdi!
— Jedź więc prędzej, abyśmy zdążyli na czas!
Zboczyłem na lewo w kierunku naszej pierwotnej drogi. Dotarliśmy do niej po godzinie. Tędy musieli przejeżdżać szyici i ścigający ich Kurdowie. Po upływie kilkunastu minut stanęliśmy w dolinie. Zsiedliśmy z koni.
— Czy tutaj chcesz zatrzymać Kurdów? — spytał Halef.
— Tak. Być może, uda nam się schwytać przywódcę. W każdym razie nie przedostanie się tędy żaden Akra, jeśli nie zechce zakosztować naszych kul.
— O sihdi, wpadłem na pomysł! Ja mam także chwile natchnienia. Chcę uczynić coś, co — — patrz, patrz! — przerwał, wskazując na dro-

124