Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/144

Ta strona została skorygowana.

remu Salibowi? Gdzie są jeńcy, których uwolniłeś?
— Wyprawa się nie powiodła. Jeden z naszych wypalił nie wporę.
— Tego nie powinna była dopuścić Fatyma! Lecz chodź za mną. Wiedziałem, że rzeczy przyjmą taki obrót, i poradziłem Salibowi, aby ukrył się ze wszystkimi ludźmi w innej dolinie. Wasze rodziny pociągnęły tam również.
Poznałem po nim, że jest silnie upokorzony. Wyruszyliśmy do nowego obozu. — Skoro chrześcijanie ujrzeli nas, pośpieszyli na spotkanie.
— Jak stoją sprawy, emirze? — spytał Salib, ściskając mi dłonie. — Czyś przybył we właściwym czasie? Czy Kurdowie wyruszyli przeciwko nam?
— Nie. Już wogóle nie przybędą.
— A więc Szir Saffi zwyciężył?
Ponieważ szyita milczał, odpowiedziałem:
— Nie. Fatyma haniebnie go zawiodła. Musiał uciekać i ścigano go prawie do waszej wioski. Uratowaliśmy jednak mu życie i zmusili Kurdów do powrotu.
— Wy dwaj? Wszystkich Kurdów? — zapytał zdziwiony.
— Tak. Podstępem. W każdym razie nie przybędą w ciągu najbliższych dni.
— A więc pojmani nie zostali uwolnieni! Mój syn, wnuk i żona mego syna! O effendi,

128