Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/148

Ta strona została skorygowana.

— Ty? — Ty również? — — Wolna! — wykrztusił. — Kto cię — uratował?
— Ten oto emir z Germanistanu odpowiedziała, wskazując na mnie.
— Ten, ten? — — Przecież wcale tam nie był!
Nie wiedział, co ma o tem myśleć. Oddaliłem się, aby oszczędzić mu wstydu. — —
Teraz nastąpiła radosna uczta, na którą ci biedni ludzie nieczęsto mogli sobie dotychczas pozwolić. Wszyscy musieli wziąć w niej udział, nawet Szir Saffi, który prawdopodobnie wolałby się ukryć. Oszczędzałem go, ale mój mały hadżi nie był na tyle wspaniałomyślny. Uchwyciwszy wlot sposobność, odezwał się buńczucznie:
— No, czy jesteśmy kretami, grzebiącemi się w błocie, głupcami i durniami? Rzekłeś: — Nasza odwaga przeciwko waszemu bluźnierstwu. — Widzieliśmy twoją wielką odwagę, ale myśmy nie pracowali gębą, jak ty, lecz pośpieszyli uwolnić biedaków. Teraz widzisz ich wszystkich przy sobie, nawet swoją córkę, podczas gdy ty nie miałeś nawet zamiaru oswobodzić chrześcijańskich jeńców. Powiedz więc, kto jest łaskawszy i potężniejszy, Marryam czy Fatimeh?
— Marja! — krzyknęli chrześcijanie jednogłośnie. Szyici milczeli.
Czyżby nie mogli się również przyłączyć do tego okrzyku?

∗             ∗

130