Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/155

Ta strona została skorygowana.

— Jesteś tak cichy, sihdi! Pewnie myślisz o tem, co spotkało nas w Serdaszt, a gniew twój jest tak wielki, że nie znajduje ujścia w słowach. Lecz ja muszę mówić, bo mi dusza pęknie od nadmiaru żółci, a ciało rozleci się ze wściekłości! My mamy być łowcami niewolnic?! Czy moja Hanneh, najsłodsza i najwonniejsza 2 kobiet, nie jest najpiękniejszą z pachnących kwiatów Wschodu? Czyż mógłbym znaleźć ładniejszą? Pocóż miałbym kraść kobietę, która jest mi zbyteczna, żonę, z ktorą nie będę wiedział co począć? Ja, słynny hadżi Halef Omar, najwyższy szeik wszystkich szczepów Haddedinów — obwiesiem i rabusiem! I ty, którego dusza nie jest jeszcze zaślubiona, serce nie zna, co to małżeństwo, a rozum ślubował dożywotni celibat — i ty przebywałeś ze mną w więzieniu! Maszallah! Toż ósmy cud świata, że dotychczas nie zrównaliśmy tego marnego Serdaszt z ziemią, aby moja satysfakcja tańczyła na ruinach! Ileż to lwow pustyni zakłuliśmy; ile czarnych panter? Walczyliśmy z mrowiem nieprzyjaciół i zawsze wychodzili zwycięsko! Posiedliśmy wszelką mądrość i wszystkie nauki świata; mieszka w nas wiedza najsłynniejszych filozofów; co najtężsi bohaterowie tarzali się u naszych stóp w prochu, skomląc o zmiłowanie, a najwyżsi dygnitarze i władcy korzyli przed nami, błagając o krztynę życzliwości. Zaledwie jednak dotarliśmy do tego miasteczka nędzy, ciemnoty i ogłupienia, do rezydencji móżdżków cielęcych, filozofów, nie sięgających końca swego nosa, — wpakowano nas do więzienia! Broniłbym się do ostatniej kropli krwi, lecz ty uważałeś za stosowne zachować boski spokój! Ścisnąłem więc zęby i pohamowałem lawinę swego gniewu. Niechaj

137