Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/162

Ta strona została skorygowana.

— Tak; nawet z jego własną pieczęcią i podpisem.
— I ty to sprzedajesz?
— Tak, jestem jego ulubieńcem i wysłańcem; jedynym, któremu wolno sprzedawać te relikwje.
— Czy mogę nabyć flaszeczkę?
— Tak!
— Ile mi za nią policzysz?
— Każdy zmarły, namaszczony tym olejem, idzie prosto do nieba, dlatego jest tak bardzo drogi. Buteleczka kosztuje dwieście piastrów; tobie odstąpię za sto pięćdziesiąt!
Wynosiło to mniej więcej sto złotych za odrobinę zwykłego oleju, niewartego nawet złamanego szeląga. Oddałem mu flaszkę:
— Weź zpowrotem! Nie chcę tego!
— Dlaczego? Czy za drogie dla ciebie? Ile możesz mi dać?
— Nic, zupełnie nic!
— Nic? Boże! Za olej, otwierający wrota niebieskie!
— Czy posiada doprawdy taką moc?
— Naturalnie!
— Oszustwo!
— Ośmielasz się twierdzić?!
— Tak! Byłem czterokrotnie w Eczmiadzin i mieszkałem we wsi Wagharszabad. Wiem jak nazywa się Katolikos;[1] — mnie nie podejdziesz!
— Przecie to jego imię widnieje na pieczęci! — — Zdajesz się mniemać, że nie umiem czytać, albo też nie będę mógł napisu odcyfrować! Imię na flaszeczce brzmi Musa Wardan i jest twojem własnem!
— Czyś oszalał? Moje imię?

  1. Przypis własny Wikiźródeł Patrjarcha ormiański.
144