— Tak, — pokaż!
Schwyciłem go za rękę, przyciągnąłem bliżej; rzuciłem wzrokiem na sygnet i dodałem:
— Czy ten pierścień jest twoją własnością?
— Tak!
— Wszak tu wyryte to samo imię! Jesteś szalbierzem i łajdakiem, nie chcę cię widzieć! Precz!
— Effendi, nie posuwaj się za daleko! — zawołał groźnie, sięgnąwszy za pas. — Nadymaliście się jak indyki, z czego miało wynikać, że jesteście słynnymi na świat cały bohaterami, ale mnie nie zaimponujecie!
— Pah! Zostaw nóż w spokoju, bo inaczej rozwalę ci tak twój dziób jastrzębi, że wezmą go za boghatsza[1]. Nazwałeś się Dawudem Soliman, a w rzeczywistości jesteś Musa Wardan; historja z olejkiem, czyż to nie oszustwo? Sam Katolikos miałby wyryć pieczęć na tym woniejącym oleju — czy to nie kłamstwo bezczelne? Kościół twój pozwala tylko na namaszczanie ciał duchownych, nie zaś świeckich ludzi, a ty sprzedajesz ten tak zwany jagh kuds, pierwszym lepszym, których napotykasz! Czy to nie łajdactwo, a nawet coś gorszego jeszcze? Z tego co powiedziałem, mogłeś zauważyć, że znane mi są prawa i nauki twego kościoła, chociaż nic mnie nie obchodzą!
— Jak? Co takiego? Nic cię nie obchodzą?! Nie jesteś więc tjyrmaki[2], jak ja?
— Nie!
— Idź do djabła! ty psie, ty kacerzu! Będę zmuszony przez ciebie trzykrotnie się obmyć; obecność twoja zanieczyściła mnie! Bodajbyś...
Wstał, lecz w tej chwili uraczyłem go tak po--
Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/163
Ta strona została skorygowana.
145