Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/177

Ta strona została skorygowana.

równolegle; — zostawił je więc jeździec, prowadzący ze sobą jucznego konia. A że koń drugi był juczny, poznaje po głębszych śladach, jakie pozostały po odciskach kopyt konia obładowanego, a zatem cięższego. — Jednem słowem, był to Armeni!
— Postąpił, jak przewidziałeś; pojechał na północ aby wnet zawrócić i, zatoczywszy łuk, udać się do rzeki.
— Co wnioskujesz z tego, Halefie?
— Że rzeczywiście jest szpiegiem Kys-Kaptsziji.
— Tak! — i jeszcze coś!
— Co takiego?
— Że Kys-Kaptsziji znajduje się niedaleko rzeki, lub też przy niej samej.
Allah! Musimy być ostrożni! Czy nie tak sądzisz?
— Bezwzględnie! — Myślę, że te draby, jeśli nas napotkają, nie będą chciały spokojnie przepuścić, chociaż nie jesteśmy dziewczętami.
— Naturalnie; grozi nam to samo niebezpieczeństwo co Persom. Ormianin łaknie zemsty; wie zaś, że udamy się wdół rzeki.
— Cóż więc poczniemy?
— Teraz jeszcze nic!
— Hm! Czy nie lepiej byłoby zboczyć z drogi?
— Nie; ustępować takim indywiduom? — nigdy!
— Słusznie! Czy najwyższy szeik słynnych Haddedinów ma skierować na bok swego konia z powodu kilku handlarzy żywym towarem? Nie! Ale musimy być ostrożni, bardzo ostrożni. Gdybyśmy tylko wiedzieli, gdzie

159