Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/186

Ta strona została skorygowana.

dalej, zachowując kule w lufach.
— Skąd prowadzi wasza droga?
— Z Persji.
— Dokąd zamierzacie?
— Wdół Tygrysu.
— Czy dążą za wami wasi przyjaciele, lub towarzysze?
— Nie!
— Jesteście więc sami?
— Tak!
Chodieh[1], wiem, że twoje usta nigdy nie skalały się kłamstwem; znam cię dobrze! Czy i teraz mówisz prawdę?
— Tak! Odwrócił się i mówił o czemś długo i bardzo cicho z towarzyszem. Nie mogliśmy zrozumieć ani słowa; dlatego zważałem pilnie na ich miny i gęsty, by wywnioskować treść rozmowy. Armeni chciałby na pewno się zemścić; obrzucał nas przez cały czas spojrzeniami pełnemi jadu i śmiertelnej nienawiści i zdawał się nie dawać wiary przekładaniom starego. Oczy ich zwracały się bardzo często na moje strzelby; wszak to był główny powód obaw szeika. — Wreszcie udało mu się zapewne przekonać Ormianina, gdyż oświadczył:
Chodieh, chodzi ci o bezpieczeństwo, ale właśnie ten wzgląd zabrania, byś jechał dalej.
— Dlaczego?!
— Za nami obozuje cały szczep Kurdów Szirwani, a wiesz, że moi wojownicy są twoimi śmiertelnymi wrogami!

— Nie obawiam się ich; przekonałem cię o tem!

  1. Kurdyjskie: pan.
166