Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/190

Ta strona została skorygowana.

— Coprawda, tośmy to przyrzekli.
— Czy masz zamiar złamać słowo?
— Zawsze dotrzymuję danego słowa!
— Nie rozumiem więc ciebie!
— Niestety! — Dość, Halefie, że powrócimy na tamten brzeg!
— Ale musimy przecież udać się półtora mili wdół rzeki?
— Kto to mówił?
— Szeik! A ty zgodziłeś się na to!
— Nie wpadło mi nawet na myśl! Nie zgodziłbym się nigdy na takie żądanie, gdyż wówczas musiałbym zrezygnować z zamiaru oswobodzenia pojmanych.
— Sihdi, czy mogę ci coś powiedzieć?
— No?
— Coś, czemu nie uwierzysz?
— Co takiego?
— Rozum utkwił mi na miejscu i ani rusz nie chce dalej pracować!
— Coprawda, wyglądasz w tej chwili jakby ci mózg okoniem w głowie stanął! Otworzyłeś usta tak szeroko, że mógłbym przez nie przejechać z wierzchowcem!
— Nic dziwnego, skoro ty zaprzeczasz temu, co słyszałem na własne uszy!
— A więc nie przysłuchiwałeś się uważnie! Nie było mowy o tem, że drogę musimy odbyć wdół rzeki. Dokładna treść rozmowy i przyrzeczenia była następująca: — przeprawić się przez rzekę we wskazanem miejscu, a potem ujechać półtora kuladża dalej. — Jeśli teraz jeszcze mnie nie pojmujesz, to rozum ci wyparował na słońcu! Pomyśl trochę, Halefie!

170