Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/211

Ta strona została skorygowana.

drodze nikogo. —
Szirwani leżeli pokotem wokoło; większa część chrapała głośno. Branki były przywiązane do drzew; pilnowało ich jedenastu Ormian, śpiących również. Nieopodal konie bądź pasły się, bądź leżały w trawie. Persa nie mogłem nigdzie dostrzec. Nie miałem czasu długo szukać, więc poczołgałem się do brzegu, aby dać znak umówiony. Wtem usłyszałem w wodzie dziwny plusk i bulgotanie; przyjrzawszy się uważnie, spostrzegłem na powierzchni coś okrągłego, coś, co przypominało ludzką głowę.
— Mów półgłosem, abym tylko ja słyszał; chcę cię uratować! — szepnąłem. — Czy jesteś mirza Muzaffar, merd adalet z Yaltemiru?
— Tak! Czy ty nie należysz do rabusiów?
— Nie!
Ya rab, o Boże, czyżby zbliżała się pomoc?! Wszystkich ludzi pomordowano mi, a moja córka jęczy w niewoli!
— Czy związano cię w wodzie?
— Tak! Skrępowano mi ręce na plecach, nogi przytroczono do dużego kamienia i zepchnięto wraz ze mną do wody, tak głęboko, że sięga mi prawie do ust. Kimkolwiek jesteś, o panie, zlituj się nade mną i ratuj!
— Jestem tym psem chrześcijańskim, parszywym, którego dzisiaj tyle razy obrzucałeś błotem! Chętniebym przeciął twe więzy, lecz musiałbym przy tem cię dotknąć, a dotknięcie giaura podobno zanieczyszcza!
— To ty, ty!! Emirze, przebacz mi, okaż swą łaskę! Rozwiąż mnie, a nigdy już w życiu nie będę szydził z żadnego chrześcijanina, lecz codziennie modlił się za

191