Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/225

Ta strona została skorygowana.

ślepnę“, podczas gdy jego kompan powtarzał bez liku bluźnierstwo „niech mi Bóg wydrze rozum“.
Jedyny raz tylko wpadłem w konflikt z obu tymi zawadjakami. Dowiedzieli się, że jestem Niemcem i, kiedy pewnego razu milczącym gestem odtrąciłem ich zaproszenie do gry, rzucili mi w twarz: — damned dutchman — przeklęty szwab. Zato każdego z nich obdarzyłem tak mocnemi policzkami, że obaj zlecieli z krzeseł. Widzowie sądzili oczywiście, że powstanie straszliwa awantura, ale mylili się bardzo, gdyż fanfaroni nie śmieli się targnąć na „Mr. Bayera, lub jego Indjanina“.
Trzeba również wspomnieć o dwóch czerwonoskórych, których śnieżyca zapędziła do fortu. Twierdzili, że należą do plemienia bardzo wątpliwej autentyczności, mianowicie Caddo, prawdopodobnie jednak byli to wojownicy relegowani z innego plemienia. Obaj nader ubodzy, ledwo mieli jaki taki przyodziewek, a ponieważ w drodze zostali obrabowani przez Siouxów, broni nie posiadali. Dążyli do Karfas i wycinali łuki i strzały, aby nie umrzeć z głodu. Obdarowaliśmy ich w miarę możności, atoli nie mogliśmy wystarać się o wierzchowce i o broń dla nich, gdyż tak niezbędnych artykułów nie było tutaj na sprzedaż. — —
Na początku lutego mróz nagle sfolgował. Nastąpiła odwilż, poczem i deszcze padły. Śniegł znikł szybko; mogliśmy przeto puścić się w dalszą drogę. Przedewszystkiem wyruszyli obaj Indjanie, oczywiście pieszo. Daliśmy im na drogę przyzwoity zapas żywności, który mógł starczyć do fortu Hillock, gdzie mogli się

203