Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/236

Ta strona została skorygowana.

mogli z nami rozmawiać. Spojrzenia ich wymownie świadczyły, jak niezmierną wdzięczność odczuwali.
Upłynęło niewiele minut, gdy zaczął padać śnieg, z początku rzadki, potem coraz gęstszy. Nie tajał, bo i temperatura nagle opadła na kilka stopni. Winnetou dziwnem spojrzeniem oglądał niebo i horyzont. Skoro dotarliśmy do fortu, ziemia była okryta wielocalową warstwą. To było nader fatalne, gdyż śnieg przykrył ślady, które mogły dowieść prawdy naszych zeznań. — —
Fort Hillock z nazwy tylko był fortem. Na ogrodzonym czworokącie wznosiły się strażnice. Długie drewniane budowle nadawały osadzie wygląd raczej komory towarowej, niż fortecy. Brudno-białe resztki śniegu świadczyły, że plac był niedawno otoczony wysokim śnieżnym wałem, który roztopiła odwilż. Nie obawiano się widocznie napadu Indjan, gdyż brama, kiedyśmy się zbliżyli, byłe naoścież otwarta. Jak można było sądzić z zajęć, przy których zastaliśmy żołnierzy, wspomniane długie budowle były stajniami i śpichrzami. Przywołani naszym tętentem, ukazali się wnet dwaj oficerowie, porucznik oraz kapitan, który zmarszczył czoło, skoro nas ujrzał. Dowódca naszego oddziału zsiadł z konia i podszedł do niego, aby złożyć meldunek. My także zeskoczyliśmy z siodeł.
Kapitan słuchał meldunku swego oficera niezbyt wnikliwie, a skoro zbliżyliśmy się doń, zobaczyliśmy, że

212