Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/241

Ta strona została skorygowana.

— Zostaniecie tutaj! — huknął kapitan.
Chcieli wyjść wbrew zakazowi; ale gdy otworzyli drzwi, zobaczyli przed sobą porucznika. Wkroczył z pół tuzinem żołnierzy, którzy natychmiast otoczyli zabójców.
— Co to ma znaczyć? Cóżto takiego? — krzyczał Grinder, usiłując się wyrwać.
— To ma znaczyć, że aresztuję was za popełnienie morderstwa, — odpowiedział kapitan.
Teraz nastąpiła scena, której niepodobna opisać. Nie znaczy to, aby obaj aresztowani stawiali opór, — byli zbyt tchórzliwy. Jedyną ich obroną były słowa; ale jakie słowa i wyrażenia?! Przekleństwa, zaklęcia, przysięgi, klątwy — takiego rodzaju, że włosy stanęły mi dęba. Nigdy jeszcze w życiu nie słyszałem takich bluźnierstw. Miałem wrażenie, że zaduszę się w tym potoku niecnych słów. Odetchnąłem głęboko i z ulgą, skoro wreszcie wyprowadzono ich, aby umieścić pod kluczem i strzec do przesłuchania. Nawet Winnetou, którego nic nie mogło wyprowadzić z równowagi, ujął mnie za ramię tak mocno, że mnie aż zabolało, i rzekł:
— Szarlieh, czy czerwony człowiek bluźniłby tak przeciwko swemu Manitou? Kto może twierdzić, że biali są lepsi, niż dzieci sawany? Jeśli tu jest Dziki Zachód, to zdziczał tylko pod wpływem białych przybłędów, których niegdyś czcziliśmy jak bogów! Howgh!
Howgh miało w jego ustach to samo znaczenie, co u nas amen. — —

217