ich pod kluczem. Pewność morderców płynęła z tego, że przy rewizji nie znaleziono przy nich ani śladu zrabowanego złota, i że uważali nas za straszliwych nowicjuszy, którym się nawet nie śni oczekiwać wieczora w forcie Hillock.
Skoro odeszli, kapitan, oczywiście, nie ośmielił się udzielać nam rad. Dla niego wynik pojedynku między Winnetou i Old Shatterhandem, a takimi drapichróstami nie ulegał wątpliwości. Cała załoga była zachwycona, że rozegra się tak interesujące zdarzenie.
Obejrzeliśmy chatę, w której miano nas zamknąć. Stała pod drzewem, a była sklecona z surowych, mocnych belek. Zamykał ją ciężki, długi rygiel drewniany. Chwilowo nie było w izbie nic, prócz słomy w kącie.
Rozmawialiśmy prawie do ósmej z oficerami, nie napomykając wcale o pojedynku. Strażnicy donosili wielokrotnie, że Grinder i Slack stale pytają, czy jeszcze jesteśmy w forcie. Punktualnie sprowadzono ich do chaty i wręczono im noże. Następnie oddaliśmy kapitanowi całą naszą broń, prócz oczywiście, noży. Wzięliśmy nasze ciepłe pledy i kazaliśmy się zaprowadzić na miejsce walki. W towarzystwie kapitana i porucznika weszliśmy do chaty. Żołnierz oświetli wnętrze pochodnią. Grinder i Slack stali pod tylną ścianą, trzymając noże w ręku.
— Nadchodzą! — szydził Grinder. — Idą na spotkanie śmierci! Poco czekać do jutra? Można będzie
Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/245
Ta strona została skorygowana.
221