trzasnęły; poczem bez słowa wróciłem na miejsce. Komendant zaś odezwał się do Grindera, który podniósł się, jęcząc i klnąc:
— To był dowód, że mówiłem prawdę. Taką siłę w ręku ma tylko Old Shatterhard. Czy wierzycie, że to on?
— Niech was djabeł porwie! — syknął Slack. — To oszukaństwo, to zasadzka! Dlaczego nam wcześniej nie powiedziano, co to za ludzie? Zabiją nas powoli i na pewno zakłują w ciemnościach! To jeszcze gorsze, niż gdyby zapadł wyrok. Chcemy stąd wyjechać! Przesłuchajcie nas jeszcze raz!
— Czy chcecie się przyznać do rabunku?
— Nie, i jeszcze raz nie! Jesteśmy niewinni!
Teraz Winnetou gestem nakazał milczenie i rzekł spokojnie:
— Tu oto stoi Winnetou, wódz Apaczów, a tu stoi jego brat i przyjaciel Old Shatterhand, któremu nigdy jeszcze nie oparł się żaden wróg. Nie powiedziałem dotąd ani słowa, ale teraz rzeknę, co się ma stać. Zaryglują nas teraz i następnie obstawią chatę, aby mordercy ze strachu nie przebili się przez ściany. A potem, mimo mroku, noże nasze przebiją morderców, ponieważ oczy nasze przywykły do ciemności. Jesteśmy jako węże, których się nie słyszy, kiedy pełzają. Dzisiaj już padło dosyć zbytecznych słów; teraz nastąpią czyny. Usłyszy się śmiertelnie okrzyki morderców, którzy padną pod naszemi nożami. Można rozpocząć!
Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/247
Ta strona została skorygowana.
223