jąc w kierunku lasu, do nas był odwrócony tyłem. Usłyszawszy szmer kroków, wykręcił się... Zobaczył nas, krzyknął i wycelował w Winnetou. Skoczyłem doń i uchwyciłem za strzelbę, Nie mogłem zapobiec wystrzałowi, który wszakże chybił. Wyrwać mu broń z ręki, odwrócić ją i uderzyć go kolbą w głowę — to było dziełem jednej chwili. Następnie ruszyłem ku jeńcom. Po minucie wszyscy byli wolni i siedzieli na tratwie. Skoczyliśmy za nimi, uchwycili za wiosła i skierowali tratwę ku przeciwnemu brzegowi.
Stało się to o wiele szybciej i wypadło pomyślniej, niż przewidywaliśmy. Tymczasem jednak wystrzał i krzyki nie przebrzmiały bez echa; czerwoni pobiegli zpowrotem do obozu. Zobaczyli, co się święci, gdyż padło na nas właśnie światło ogniska, i podnieśli straszliwy wrzask. Lecz po chwili zapanował nad wrzaskiem silny głos Winnetou:
— Pats‑avat, wódz Pa‑Utes, nie jest martwy; ocknie się wkrótce, albowiem Old Shatterhand oszołomił go tylko. Uwolniliśmy białych jeńców i nawet tysiące Pa‑Utesów nie zdołają ich odzyskać. Howgh!
Wrzask wzmógł się; padły strzały, nie trafiły nas jednak, gdyż jechaliśmy w milczeniu. Długo jeszcze słyszeliśmy głosy wrogów, którzy biegali