mówić z naszym przywódcą. Pozwoliliśmy wodzowi Pats‑avat przyjść do nas, zapewniając mu całkowite bezpieczeństwo i nietykalność.
Stało się to, czegośmy się spodziewali: wódz Pa‑Utesów zaufał naszemu zapewnieniu i przyszedł do nas. Pertraktacje, iście po indjańsku, posuwały się naprzód niezmiernie powoli; w międzyczasie zapadł zmrok i trzeba było zapalić ognisko. Wódz Nawajów zażądał pokoju i pięćdziesięciu strzelb; naczelnik Pa‑Utesów godził się na pokój, ale nie chciał dawać strzelb, ponieważ zastrzelono jego syna i jednego wojownika. Wówczas wtrącił się Winnetou, w następstwie czego Pats‑avat dał broń i dostał mordercę syna. Ugoda została zapieczętowana obustronnem wypaleniem kalumetu, poczem Pa‑Utes wrócił do swoich, aby im oznajmić nowinę. Tylko dobroci Winnetou zawdzięczał, iż, lubo osaczony, tak łatwo się wyminął.
Posłano gońca do naszego przedniego oddziału, w następstwie czego wszyscy Nawajowie wycofali się z canonu na wysoki brzeg. Pa‑Utesowie przybyli za nimi. Rozbito obóz. Rzecz interesująca: natychmiast po zawarciu pokoju wygasł wszelki ślad nieufności.
Obie partje obozowały w sąsiedztwie. Pats‑avat miał ciężkie zadanie: nie wiedział których wojowników skazać na utratę strzelb. To też około północy dopiero wydał okup; teraz