Strona:Karol Spitteler Imago.djvu/11

Ta strona została przepisana.

zbliżam się coraz bardziej, liczba 8… w następnym domu mieszka. Wcale tu pięknie, czysto, przytulnie, białe firaneczki w oknach, daleko w ulicę sięgający wykusz, któżby z zewnątrz domyślił się, że tam mieszka obłuda? Słychać kanarka! Śmiech dziecka? Dziecko? Skądże się tu bierze dziecko? Może omyliłem się? Nie, to właśnie ten dom. Ale w jednym domu może mieszkać kilka rodzinnych stadeł.
Gdy odczytywał tabliczkę na drzwiach Wyssów, puls jego roztętnił się szaleńczo, jakby szło o wyścig szybkości.
— Cicho! — zawołał na serce swe — Wzruszenie nie przystoi sędziemu! Zadzwonił i czekał.
Pokojówka wyraziła słodziutkim tonem głęboki żal, iż nie zastał nikogo, gdyż oboje państwo właśnie wyszli.
Zazgrzytało w nim oburzenie. Przygotowany był na każdy rodzaj przyjęcia, jeno nie na jego zupełny brak. Niecierpiał zresztą nieobecności osób do których się udawał.
— Wyszła? Wychodzi przeto w biały dzień z mężem? — pomyślał — Miała, coprawda, ku temu prawo, ale wszakże poza prawem istnieje jeszcze wstyd! — Proszę oddać bilet! — powiedział służącej — Przyjdę dziś o trzeciej!