Strona:Karol Spitteler Imago.djvu/13

Ta strona została przepisana.

Przed furtką ogrodu zatrzymał się jednak z wahaniem:
— Pewnie także wyszła! — pomyślał — Gdy się raz zacznie, szerzy się taka rzecz, niby zaraza!
Ale nie stało się tak istnym cudem, bo nagle z okna na piętrze rozległ się wykrzyk radosny i uradowana, szczęśliwa zbiegła doń po schodach. Mało brakło, by sobie padli w objęcia. Chwyciła go oburącz i pociągnęła za sobą.
— To pan? To pan naprawdę? — dziwowała się — Proszę usiąść i opowiadać wszystko po kolei. Przedewszystkiem jednak, cóż z panem słychać?
— Bo ja też wiem? — odrzekł wesoło.
Roześmiała się radośnie:
— Po tem powiedzeniu poznałabym pana wszędzie! Mów pan tedy, mów, wszystko jedno co. Chcę tylko słyszeć głos, by wiedzieć, że to pan, że to rzeczywistość, a nie przywidzenie. Chcę się upewnić, bo u pana jawa i sen, prawda i złuda tak są pomieszane, iż nie zdziwiłabym się wcale, gdybyś mi nagle znikł z przed oczu.
— Myśli moje — żartował — niezawsze są należycie skojarzone, coś niby źle zestawione wagony pociągu. Pozwoli pani, że obrócę się wkoło, by pokazać z wszystkich stron, że naprawdę jestem.