Kawiarnia była pełna, przy jednym tylko stoliczku pod oknem widniały dwa wolne miejsca. Przychodzili rozmaici ludzie, rozglądali się, wychodzili, nikt jednak nie zajął miejsca naprzeciw Wiktora.
— I tu, jak wszędzie — powiedział do siebie — nie pociągasz ku sobie, nie masz widocznie szczęścia do ludzi!
I nagle ogarnęła go myśl ucieszna:
A gdyby tak znalazł się pośród tego tłumu mój czcigodny namiestnik? Cóż w tem niemożliwego? Wszakże pozwala sobie i on na przeczytanie pism przy poobiednej kawie! Niechby nim był naprzykład tamten jegomość o konopiastych kudłach, w podwójnych okularach na owczym nosie. Nie jest, coprawda, Adonisem, nie może tego twierdzić w najżyczliwszym nawet nastroju, nie posiada też więcej inteligencji od tej koniecznej dawki, przynależnej panu profesorowi. Ej namiestniku… nie polegajno tak bardzo na swej uczoności, bo może się zdarzyć, że pewnego mglistego ranka twoja wzniosła Junona zmierzi sobie ciebie. Właściwie, wedle zasad przyzwoitości towarzyskiej, należałoby podejść doń i zawrzyć z nim przyjaźń? Nie wiem tylko, czy to on sam. Niedługo się dowiemy. Jest dziesięć po drugiej, przeto za trzy
Strona:Karol Spitteler Imago.djvu/22
Ta strona została przepisana.