Strona:Karolina Szaniawska - Żoluchna.djvu/1

Ta strona została uwierzytelniona.



ŻOLUCHNA.

Nasza kochana Warszawa miała już nieraz okazję widzieć na pieskach wspaniałe czapraczki, ale czapraczek Żoluchny przewyższał wszystko, cokolwiek w tym rodzaju wykonały ręce ludzkie.
Ciepluchny a lekki, w samą miarę skromny, choć kosztowny, elegancki, wykwintny — słowem arcydzieło gustu, szyku, subtelności.
Żoluchna, mała rasowa, foksterjerka, ubrana w to cacko, fraponzeła przechodniów. Była przedmiotem podziwu. Robiła sensację nawet w tak wielkiem mieście.
Oglądano się za nią, gdy brzęcząc srebrzystemi dzwoneczkami, biegła przy boku pani Filomeny z Kropków Dzieńdzielińskiej. Czapraczki dwunożnych, niewieście czy męzkie, mają nieraz bardzo przykry obowiązek i służą za przykrywkę „dessoris“ wątpliwej świeżości, to zaś osłania ciała i ciałka źle żywione, nie dość często myte, mieszkające po psiemu. Stroje hidalzów na grzbietach nędzarzy!... Czapraczek Żoluchny odpowiadał zupełnie jej sytuacji w świecie: mieszkaniu, wiktowi i ogólnie biorąc, warunkom bytowania.
Śliczna foksterjerka była, jest i będzie ukochaną pieszczotką pani Filomeny, właścicielki dwuch posesji w śródmieściu, które to posesje ciasne, nieduże, więc mało rentowne, urósłszy nagle do pięcio-piętrowej wysokości, o ile nie runą pewnego pięknego południa, dadzą z roku na rok bardzo przyzwoity dochód.
Balkon frontowy dostarcza Żoluchnie kąpieli słonecznych, gdy od podwórka, w czworoboku oficyn, więdną starzy i młodzi, a kwitną zarazki. Żoluchna o tem nie wie — pani Filomenie kwestja tak błaha spokoju nie mąci.