z upodobaniem o strojach, wyścigach i teatrze. Czyżby przy waszym skromnym bycie nawykły stroić się i bawić?
— Niestety, ojcze, tak jest, jak mówisz! — rzekła pani Rybacka z żalem. — I to moja wina, moja własna. Życie nasze bardzo ciężkie: choroba i troska nie wychodzą z domu... więc myślałam: po co te biedaki mają już w wiośnie życia cierpieć, nie zaznać swobody dziecięcej, wesołości, śmiechu?... Niech nie wiedzą, niech nie rozumieją... niech będą szczęśliwe. Kryłam przed niemi biedę, osłaniałam; nigdy niczego im nie brakło, choć brakło często mnie i Karolowi. Sama prosiłam też znajomych, by zabierali czasem to Józia, to Joasię do teatru lub na spacer. Dopiero teraz widzę, że nie zrobiłam im przysługi, a sobie i mężowi krzywdę.
— Masz racyę, moje dziecko, przewróciłaś im w głowie. Oni idą teraz zupełnie osobno. Niby ptaki fruwają nad wami, niby żarłoczne muchy. Czują tylko potrzeby własne — nic ich nie obchodzi nasz smutek, nasze łzy, cierpienia. O, Jadwisiu, pomyśl... wszak dziecko nie jest jakiemś stworzeniem wyższem od ciebie, doskonalszem, nie jest też cackiem kruchem, które trzeba po dawnemu w serwantce trzymać, lub jak dziś
Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/18
Ta strona została skorygowana.