— I ja znam — dodała Joasia. — Ale marchew przecież jest inna. Nieraz jadłam, to wiem. Różowa i zupełnie inna. To tylko jakieś zielę.
Nauczycielka wyrwała z ziemi korzeń marchwi.
— Taka sama! taka! — cieszyła się dziewczynka.
Dzieci wiejskie były rozśmieszone, że ta duża panna nie poznała marchwi...
— Cóż dziwnego! — mówiła panna Zofia. — Dla was obcemi są różne rzeczy, które panienka zna i widuje codzień, dla panienki, z tego co daje ziemia, niejedno mało znane. Marchewkę oskrobaną widywała w kuchni — może też do kuchni sama nie często chodzi. Nikt wszystkiego nie widział i nikt wszystkiego nie zna; świat jest ogromny, więc uczyć się trzeba i poznawać możliwie najwięcej.
— Oj, prawda, prawda! — potakiwały dzieci.
— Nauczcie mnie — prosiła Joasia, przysiadłszy w brózdzie. — Chcę dokładnie wiedzieć co warzywo, a co chwast.
— Dobrze, panieneczko, ale rączki się zasmolą.
— Jest mydło i woda — odparł pan Seweryn; — rączki umyjemy. Niech będą zniszczone od roboty, stokroć takie wolę, niż delikatne a próżniacze.
Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/84
Ta strona została skorygowana.