więc o cóż idzie — o co? Zegarków u nas dotąd nikt nie robi — nie ma wcale fabryk. Cała umiejętność ogranicza się na naprawkach, wstawianiu części już gotowych, sprężyn, kółeczek kamieni. Wieśniak szwajcarski sporządza to wszystko własnemi rękami u siebie w domu; kraj jest jedną ogromną fabryką zegarków. Ziemia górzysta, jałowa, chleba wydziela skąpo — przemysł żywi a nawet bogaci. Czemże nasz włościanin gorszy od szwajcara, że musi, niby ptak przelotny, błąkać się po Westfalii, Saksonii, podłym Prusakom napędzać talary do kieszeni swoim krwawym trudem, zamiast mieć pracę i dostatek na rodzinnej ziemi? Dajmy mu pracę, a nie będzie szukał jej po świecie, dajmy mu zarobek, będzie żył dostatnio. Tak myślałam, sądząc, że myślę rozsądnie, a czy weźmiemy się do wyrobu zegarków, czy zabawek, początek trudny będzie. I tu i tam nauka, i tu i tam przysposobienie robotników. Więc zamierzałam ściągnąć ze Szwacaryi kilku zdolnych majstrów, a że robota wymaga ręki drobnej, palców delikatnych, że trzeba ją uprawiać od małego dziecka — uśmiechało mi się to najbardziej. Nauczycielką jestem — dzieci kocham — i marzyłam, patrząc na nie: wydźwigniecie ziemię polską z nędzy.
Strona:Karolina Szaniawska - Bogacz.djvu/87
Ta strona została skorygowana.