Strona:Karolina Szaniawska - Dla czego się nie bawią.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.
—   20   —

Jakie to, za jej czasów, były zabawy! po trzy dni z rzędu nie raz tańczono w jednym domu, a gościnni gospodarze zapraszali: jeszcze! jeszcze!...
Czemuż teraz inaczej? dlaczego mama i tatko mówią, że w tych warunkach przyjęcie udaćby się nie mogło, gdyż trzeba innego otoczenia, większego lokalu, służby i funduszu, na każdy wieczorek chociaż sto rubli. Sto rubli!... Babcia osłupiała, nie wierzyła słuchowi, sto rubli na jeden wieczór!...
Patrzyła przez chwilę na syna mocno zdziwionym wzrokiem, który kolejno przeniosła na synowę. Sto rubli!... Rozszerzone jej źrenice powiększyły się jeszcze bardziej gdy zaczęto wyliczać różne „niezbędne“ wydatki, ciągnące za sobą długi szereg „koniecznych“ i „nieuniknionych.“ Kiwała tylko głową, powtarzając od czasu do czasu:
Moje dzieci! moje dzieci! to dziwne — osobliwe.
Jakże nie miała się dziwić i kiwać głową, kobieta, przywykła całe życie do rozporządzenia skromnym groszem, który jednak wystarczał i chronił od tych grożących obecnie wielu rodzinom ostateczności: dziś na wozie, jutro pod wozem.
Dziwiła się też i rozmyślała, a wnuczki zapatrzone w nią jak w tęczę, nie wątpiły, że dała się przekonać. Tyle pieniędzy, gdy tatko pracuje dniem i nocą!...
Po chwili jednak staruszka odzyskała równowagę, filuterny uśmiech ożywił jej rysy. Halinka i Jadzia spojrzały po sobie, otucha w nie wstąpiła. O, babciu, babciu! radeby wykrzyknąć, daj nam przeżyć sen, który opromieniał twe młode lata, nazbierać wpomnień uprzyjemniających później nie jedną chwilę. My tych przepychów nie pragniemy, bo cóż nam po nich, my tylko chciałybyśmy się pośmiać, potańczyć, poszaleć trochę w takt melodyj które nam grają w sercach dźwiękami cudnemi.
Uśmiech nie opuszczał ust babci, teraz już nie filuterny, nie złośliwy, lecz tryumfujący; miała minę wodza, który wygrał bitwę. Cały plan tej bitwy, tej kampanji przeciw zbytkowi panoszącemu się tam, gdzie ledwie koniec z końcem można związać, miała już w głowie i była pewną zwycięztwa.
Przeprowadziła z synem bardzo długą rozmowę, wśród której nie rzekła ani razu: mylisz się, a twoje dzieci źle na tem wychodzą, zrobiłbyś lepiej nie patrząc na innych, lecz pilnując tylko siebie i uwzględniając własne warunki. Babcia uszanowała tak zwane „wymagania chwili“ — trudno płynąć przeciw prą-