Zabawa doskonale się powiodła. Droga do cyrku przemknęła lotem błyskawicy, tam znowu cuda prawdziwe. Później herbata z ciasteczkami w cukierni, a jeszcze od wujcia pudełko smacznych pralinek. Lecz przyjemność każda, choćbyśmy ją radzi niby ptaszka uchwycić za skrzydełka i zatrzymać jak najdłużej, skończyć się przecież musi. Dobrze już senna, z oczkami które zamykały się co chwila, Janeczka z Mamą znalazła się przy bramie domu. Stróż otworzył co żywo i już miały zziębnięte wejść do mieszkania znajdującego się na parterze, gdy głośny płacz je zatrzymał.
— Co się stało? kto płacze? zapytała Mama, niespokojna widać o swoją Stefunię.
— To moja baba, odpowie Mateusz. Ten mały rak, Wikta, co ma dopiero dziesięć miesięcy, straszecznie nam choruje, a kobiecisko aż głową o mur tłucze, tak się rozpada za dziewuchą.
— Cóż to jest waszemu dziecku?
— Nie wiem, proszę pani, alboż to taki pędrak poskarżyć się umie! Leży jak drewno, oczy postawiło kołem, gorące, rozpalone i tyla.
Janinka słuchała relacyi stróża, zapomniawszy o spaniu.
— Biedactwo, szepnęła z czułością.
— Muszę tam iść, rzekła Mama.
— I ja także, radabym zobaczyć, bo tak mi żal tej małej...
— Co? tobie żal dziecka biednych ludzi, chciałabyś pójść do nich!
— Mateczka się dziwi? ależ pójdę z ochotą!
— Tegobym się nie spodziewała, jeżeli jednak chcesz, bynajmniej nie bronię. I owszem, chodźmy zaraz, w tej chwili.
Weszły, a Jania rozglądała się ciekawie po małej, czysto utrzymanej izdebce. Tuż przy drzwiach na żelaznem łóżku, spali dwaj chłopcy, obdartusy, którymi się tak brzydziła: dalej zaś, w prostej sosnowej kołysce kwiliło dziecię. Matka, jak trup blada, stała nad niem załamawszy dłonie.
— Agato, rzekł Mateusz, przestań lamentować, proś lepiej pani, może też dziecku poradzić będzie umiała.
— O! wielki Boże! o! Panno Najświętsza! zawodziła stróżka.
— Uspokójcie się, Mateuszowa, przerwała Mama, dotykając z wielką troskliwością główki dziecięcia. Gorączka, o ile poznać mogę, niewielka, zaraz wam przyślę lekarstwo, dawać je trzeba co dwie godziny, a prawie pewną jestem, że wszystko przejdzie szczęśliwie. Przy ząbkowaniu bywa nieraz gorzej, a jeszcze nie ma czego rozpaczać i tracić głowę.
— O! pani złocista! zawołała biedna matka wśród łez, czyż Bóg cię tu sprowadził na mój ratunek! Jesteśmy ludzie wiejscy, nie znamy warszawskich doktorów, wszystko co baby raiły, dawałam, ale nic nie pomaga. Może też lekarstwo jaki skutek przyniesie.
— Możecie być spokojni..
— Matko Najświętsza! niechże ta śliczna panieneczka
Strona:Karolina Szaniawska - Doświadczenie Janinki.djvu/3
Ta strona została uwierzytelniona.
Doświadczenie Janinki.
(Dokończenie.)