Słuchaliby i ziewali.
Frazes zelektryzował. Obelgi brutalne, wrzaki, klątwy powiększały effekt — dodawały mu wyrazistości. Porwał tych nawet, których rody były umieszczone pod pręgierzem. Apostołom pracy nowej nie brakło wyznawców. Tłum szedł za nimi, gotów na ich skinienie druzgotać i łamać.
Co zdruzgotali w pochodzie swoim, a co naprzemian wznieśli?
Przez lat dziesiątek krańcowi wpajali w duszę społeczeństwa negacyę i bezwyznaniowość, umiarkowani uczyli je praktycznego życia i poszukiwania dróg działalności w kierunkach różnorodnych. Ale gmachy dawne stoją tak, jak stały i praca dawna trwa, tylko się rozwinęła, rozrosła i zmężniała. I krzyż stoi potężny, jak dawniej, i obejmuje ramionami synów marnotrawnych, którzy go opuścili przez czas pewien, by wrócić żałujący z sercem wezbranem miłością.
Młodzież, która na gruzach przeszłości budować chciała nowe życie, ma dziś szron na skroniach i dużo doświadczenia, siły dużo, woli, dzielności. Znać po tych ludziach, że walczyli i cierpieli, że nie tracili czasu. Młodość im nie upłynęła wśród błahostek — brali udział w turnieju społecznym, w dziejach pracy zbiorowej zapisali swe nazwiska. Że błądzili przytem na rozstajnej drodze, nie wiedząc którą wybrać, chociażby trudną i ciernistą, lecz do celu wiodącą, za winę poczytać im nie można.