Strona:Karolina Szaniawska - Dobrodziej mimo woli.djvu/5

Ta strona została skorygowana.

  2)

KAROLINA SZANIAWSKA.

Dobrodziej mimo woli.

Pies kręci się niespokojny, pan Włodzimierz ani drgnie — słońce praży obydwuch, jak gdyby chciało z mieszkania wypędzić. Na czoło pana Ziarneckiego wystąpiły ognie; pies wywiesił język. Zarówno pan, jak Hulaj nie zwykli w tych godzinach siedzieć tu naprzeciw siebie, czekając Bóg wie na co. Pan w chłodnej komnacie biurowej, spełniał funkcję która psa mocno dziwiła: systematycznie skrobał po papierze długiem piórem gęsiem. Od czasu do czasu przychodził jaki inny pan; rozmawiali, lub skrobali we dwuch, przeglądali ogromne foliały, a pies drzemał.
Dopiero w dwie lub trzy godziny po południu pan i Hulaj opuszczali biuro, gdy zaś w mieszkaniu się znaleźli, dawano im smaczny obiad.
Innemi dniami znowu od samego rana wyjeżdżali za miasto, gdzie Hulajowi dużo było wolno. Biegał, jak za dawnych czasów, tarzał się po trawie, szczekał na wróble, szalał bez pamięci, w końcu pochłaniał ogromną porcję mleka z chlebem i tryumfalnie w dorożce lub tramwajem do domu powracał. Zimą dnie takie spędzali na mieście, gdziekolwiek jedli obiad, by stara Wojciechowa miała święto — pan i pies zawsze razem — towarzysze nierozłączni.
Odkąd Hulaj, kupiony od jakiegoś praba, który go innemu „zwędził“, dostał się do pana Włodzimierza, dziś po raz pier-