Strona:Karolina Szaniawska - Dokąd dążymy.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

stwa u siebie, nie opłacała haraczu strat i szkód, jakie wypływają z niezdolności i braku wprawy.
W kwestyi pracy zadomowej kobiet-mężatek nie może być dwóch zdań, wszyscy na jedno się godzą, że przynosi ono więcej krzywdy niż korzyści, nietylko ekonomicznej, lecz, co najważniejsza, moralnej.
Dom bez gospodyni jest chaosem, piekielnym jakimś młynem, w którym wytrzymać trudno: drobne szacherki sług, kłótnie i klątwy, macosze traktowanie drobiazgu, zostawionego pod ich dozorem, lub, ściśle mówiąc, rzuconego im na pastwę, oto zlekka naszkicowany obrazek rodziny, której założyciele nie widzieli pomiędzy sobą praw i obowiązków.
Gdy w jakiejkolwiek maszynie popsuje się drobne i zpozoru małoznaczące kółeczko, musi szwankować całość; porozrzucawszy kółka najprostszej, a tak subtelnie skombinowanej maszyny społecznej, jaką jest rodzina, chcielibyśmy ze społeczeństwem dojść do ładu, wychować mu synów, podtrzymać fundamenta rozwoju fizycznego i duchowego...
Czyste niepodobieństwo! Karmione mlekiem obcej piersi, wychowane szorstką, najemną dłonią, nieutulone matczynem ramieniem, dziecię wyrasta w warunkach wprost przeciwnych jego naturze, niedziw, że, wyrodzone fizycznie i duchowo, staje się patologicznym okazem. Ile takich okazów spotykamy w ostatnich czasach, niechaj zaświadczą fakta z kryminalistyki społecznej, nie będzie to wszakże dość kompletny rachunek, bo echo znacznej części drobniejszych przestępstw nie wychodzi poza obręb domu: małe złodziejstwa, oszukaństwa, fałszerstwa i tym podobne występki uchylają się zpod statystycznej kontroli.