Co innego wszakże z Leonką. To nauczycielka: skarb ich najmilszy, wzór do naśladowania, przyjaciółka i przewodniczka; wszystko w jednej osobie, drogiej im, prawie czczonej.
Trzeba tę zuchwałą dziewczynę do porządku doprowadzić — mówiły czarne oczy Maniusi Skalskiej — tak, trzeba — potakiwało spojrzenie Wandy Myszkowskiej, Alinki Micewiczówny, Zosi Mateckiej, Stefki, Józi i Michasi Żurawskich. Nie śmiały jednak odezwać się z tem głośno, czekając, co powie sama „panna Leonka“ i śledząc wyraz jej twarzy.
Młoda nauczycielka pozostała spokojną, tylko głos jej drżał nieco gdy mówiła:
— Jeśli znasz ludzi fałszywych, udających serdeczność, szczerze cię żałuję. Proszę mi jednak wierzyć, że są też i inni, pełno jest takich, tamci zaś do wyjątków się liczą.
To powiedziawszy, spojrzała mile swemi poczciwemi oczami i wyciągnęła obie ręce do dziewczynki. Ludka zbladła, potem zarumieniła się mocno, w pierwszej chwili, ujęta czarem słodkiego wzroku Leonki prawą rękę podniosła, zaraz wszakże ją cofnęła i, zerwawszy się z krzesła, wybiegła z pokoju. Ztamtąd wpadła do sypialni i przekonana, że ją wołać będą, może nalegać, tłómaczyć, postanowiła nie słuchać nikogo i na krok się nie ruszyć, przesiedzieć tutaj do końca wieczora. Zajęła miejsce tuż przy drzwiach, wzburzona przejściem, które bądź co bądź nie sprawiło jej przyjemności, bo chociaż lubiła postawić na swojem, ile razy to zrobiła, zwłaszcza tu, na pensyi, doznawała następnie uczucia zawodu i niesmaku.
Wmawiała w siebie jednak, że tylko istoty wyższe, niekoniecznie nawet rozumniejsze, lecz wyższe — czem i przez co? tego nie umiałaby wytłómaczyć — dość, że w jej przekonaniu, tylko takie są zdolne postąpić jak ona. Wszystkie inne, drżące ze strachu wobec władzy szkolnej, spełniające dosłownie każdy rozkaz, choćby jeden kierował je na lewo, a drugi na prawo, to gęsi bezmyślne.
Ona, Ludka, inaczej została wychowaną: od lat najmłodszych wolno jej było mieć własne zdanie, usłuchać jeśli chciała, a gdy chciała rozkazywać — zkąd więc zasada, by zrzekła się praw swoich, na korzyść pani przełożonej, panny Zofii, Flory, Wandy lub Leonki.
— Zwłaszcza Leonki, wynoszonej pod niebiosa, Bóg wie za co... zwłaszcza tej! — powtórzyła z głuchą urazą.
Spojrzenie, którem młoda nauczycielka, zdobywała nietylko serca skłonne do uczuć tkliwych, lecz nawet kalekie, nie kochające dotąd nic i nikogo, prócz własnego samolubstwa, wywarło wpływ szczególny na Ludkę. Zabolało ją, zraniło. A propozycya ułatwienia lekcyi, a to poufałe odezwanie!...
Panna Maliniecka ani łask niczyich, ani czułości przyjmować nie zwykła; więc jest obrażoną, gniewa się.
Bo przedewszystkiem pamiętać wypada, do kogo mówimy, odpowiednich słów dobierać i odpowiedniego tonu; delikatne odcienie uprzejmości znane są
Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.