Zasłuchana, przejęta, Ludka bezwiednie posunęła się ku drzwiom, aby żadnego słowa nie stracić. Czy zna te wiersze?.. Jeśli nawet czytała je kiedy, były dla niej tylko pieśnią niezwykle harmonijną, a dopiero teraz rozumie i odczuwa treść.
Wsunęła się cichutko do pokoju. Nikt wejścia jej nie zauważył, wszystkie oczy utkwione były w Leonkę. I oczy Ludki zawisły teraz na twarzy czytającej; słuch nie rozkoszował się rytmiką, ani dobranym dźwiękiem rymów, lecz dusza otwarta na oścież wchłaniała w siebie ideał poświęcenia i ofiary.
Wśród ciszy głębokiej, pieśń o ogniu świętym, w którym druidzi ginęli kolejno, dobiegała końca:
„I w ogniu marli jak olbrzymy,
Aż arcykapłan został sam...
Widział męczeńską śmierć współbraci,
A nie miał dotąd żadnych wróżb,
Że ich ofiarę los odpłaci,
Że się marzony spełni cud;
Jednak nie wahał się ni chwili,
Może tam już się budzi lud?
Może śmierć jego — los przesili?
...I wstąpił na ofiarny głaz.“
Zadzwoniono na wieczerzę; wszystkie dziewczynki wstały i, jedna po drugiej, ściskały Leonkę, dziękując za śliczne czytanie utworu wspaniałego, który bardzo a bardzo im się podobał.
Ludka siedziała z twarzą ukrytą w dłoniach — dopiero gdy czyjeś usta dotknęły jej włosów, podniosła głowę. Przed nią stała Leonka, uśmiechnięta życzliwie.
— Chodź, moje dziecko — rzekła, ujmując ją za rękę.
Poszły razem, bo Ludka już się nie broniła.
Nazajutrz, gdy pensyonarki po śniadaniu schodziły na dół, do klasy, pani przełożona kazała prosić Ludkę do siebie.
— Po co? — szepnęła w duchu dziewczynka, zaniepokojona tem nagłem wezwaniem. — Mając na sumieniu parę drobnych wykroczeń, rozmyślała teraz, jak uniknąć draźliwego sam na sam z panią Słońską, a jeśli nie uniknąć w zupełności, to chociaż je skrócić.
Z pozoru sądząc, mało wrażliwa na wymówki czynione jej przez starszych, Ludka była ambitną. Udawała obojętność, w gruncie rzeczy jednak, napomnienie choćby delikatne, bolało ją bardzo, a tu na pensyi, przy koleżankach, dotąd prawie nieznanych, zawstydzało do najwyższego stopnia.
Panienki szeptały coś między sobą, gdy odchodziła, zapomniawszy oddać im książki, których całą paczkę niepotrzebnie dźwiga teraz; szeptały z miną tajemniczą, żadna wszakże nie objaśniła Ludki o co idzie.
Jeśli kara, ona, Ludka, nie zniesie jej, za nic, ucieknie i nie wróci. Niech potem co chcą, mówią; do kar nie przywykła i karze się nie podda.
Weszła za przełożoną, tem zuchwalsza na pozór, im bardziej wzmagała się jej niepewność; dziecko