Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

Zasłuchana, przejęta, Ludka bezwiednie posunęła się ku drzwiom, aby żadnego słowa nie stracić. Czy zna te wiersze?.. Jeśli nawet czytała je kiedy, były dla niej tylko pieśnią niezwykle harmonijną, a dopiero teraz rozumie i odczuwa treść.
Wsunęła się cichutko do pokoju. Nikt wejścia jej nie zauważył, wszystkie oczy utkwione były w Leonkę. I oczy Ludki zawisły teraz na twarzy czytającej; słuch nie rozkoszował się rytmiką, ani dobranym dźwiękiem rymów, lecz dusza otwarta na oścież wchłaniała w siebie ideał poświęcenia i ofiary.
Wśród ciszy głębokiej, pieśń o ogniu świętym, w którym druidzi ginęli kolejno, dobiegała końca:

„I w ogniu marli jak olbrzymy,
Aż arcykapłan został sam...
Widział męczeńską śmierć współbraci,
A nie miał dotąd żadnych wróżb,
Że ich ofiarę los odpłaci,
Że się marzony spełni cud;
Jednak nie wahał się ni chwili,
Może tam już się budzi lud?
Może śmierć jego — los przesili?
...I wstąpił na ofiarny głaz.“

Zadzwoniono na wieczerzę; wszystkie dziewczynki wstały i, jedna po drugiej, ściskały Leonkę, dziękując za śliczne czytanie utworu wspaniałego, który bardzo a bardzo im się podobał.
Ludka siedziała z twarzą ukrytą w dłoniach — dopiero gdy czyjeś usta dotknęły jej włosów, podniosła głowę. Przed nią stała Leonka, uśmiechnięta życzliwie.
— Chodź, moje dziecko — rzekła, ujmując ją za rękę.
Poszły razem, bo Ludka już się nie broniła.

V.

Nazajutrz, gdy pensyonarki po śniadaniu schodziły na dół, do klasy, pani przełożona kazała prosić Ludkę do siebie.
— Po co? — szepnęła w duchu dziewczynka, zaniepokojona tem nagłem wezwaniem. — Mając na sumieniu parę drobnych wykroczeń, rozmyślała teraz, jak uniknąć draźliwego sam na sam z panią Słońską, a jeśli nie uniknąć w zupełności, to chociaż je skrócić.
Z pozoru sądząc, mało wrażliwa na wymówki czynione jej przez starszych, Ludka była ambitną. Udawała obojętność, w gruncie rzeczy jednak, napomnienie choćby delikatne, bolało ją bardzo, a tu na pensyi, przy koleżankach, dotąd prawie nieznanych, zawstydzało do najwyższego stopnia.
Panienki szeptały coś między sobą, gdy odchodziła, zapomniawszy oddać im książki, których całą paczkę niepotrzebnie dźwiga teraz; szeptały z miną tajemniczą, żadna wszakże nie objaśniła Ludki o co idzie.
Jeśli kara, ona, Ludka, nie zniesie jej, za nic, ucieknie i nie wróci. Niech potem co chcą, mówią; do kar nie przywykła i karze się nie podda.
Weszła za przełożoną, tem zuchwalsza na pozór, im bardziej wzmagała się jej niepewność; dziecko