przekorne, rozpieszczone, brało górę nad osóbką, wychowywaną starannie od lat najwcześniejszych. Podniosła głowę hardo i, z czołem ściągniętem, przestąpiła próg pokoju.
— Siadaj, moje dziecko — rzekła przełożona — zaczekaj chwilę!
Ten wstęp rozbroił Ludkę. Zrobiła się odrazu potulniejsza; wzrok jej złagodniał, fałda na czole zniknęła bez śladu.
— Pomimo że jesteś u nas prawie cały tydzień — zaczęła pani Słońska, przysuwając się z krzesłem do Ludki — nie poznałaś jeszcze ani celów zakładu, ani obowiązków, które każda nasza uczennica przyjąć musi, o tyle jednak, ile sama zechce, stopniowo, czy też wszystkie razem. Spotkała cię ta krzywda, moje dziecko, z przyczyny nieobecności osoby, mającej prawo przyjmowania panienek do zakładu i wprowadzania do jego poszczególnych działów. Ona jedna posiada ten przywilej i dlatego...
Do pokoju weszła Leonka, pani Słońska przerwała rozpoczęte zdanie i wskazała jej Ludkę.
— Oto panna Maliniecka, droga Leoniu!
— Znamy się — odparła nauczycielka, wyciągając rękę do Ludki, nie napróżno tym razem. — Znamy się i kochamy. Czy nie?
— Nie! — rzekła z przekorą dziewczynka, ulegając znowu kaprysowi.
Leonka bez cienia urazy wzięła Ludkę pod ramię, a gdy obie pożegnały panią Słońską, przez długi szereg korytarzy powiodła na dziedziniec.
W drodze mówiła:
— My wszystkie, ile nas jest tutaj, mamy podwójne obowiązki: naukę i pracę.
— Alboż nauka to nie praca? — zapytała Ludka.
— Tak... Lecz nie można pracować wyłącznie dla siebie, trzeba jakąś cząstkę, choćby najmniejszą, oddać innym.
— Ech!
— To bardzo miłe. Ani masz pojęcie, jaką przyjemność sprawia.
— Nie wierzę.
— Spróbuj! Gdy okaże się inaczej, wolno ci zaprzestać.
— Naprawdę?
— Ręczę słowem.
— Słyszałam właśnie, że stopniowo czy odrazu, muszę jakieś ciężary wziąć na plecy.
— Takby należało. Gdyby wszakże kto inny zechciał je podźwignąć, nie stałaby się krzywda nikomu.
— A kto naprzykład?
— Ja. Są tu obowiązki, które spełnić trzeba; mniejsza kto to zrobi, byle spełnił w porę i dokładnie.
— Więc wolno się uchylić?.. A pani Słońska powiedziała...
— Moje dziecko, wszak istnieją na świecie ludzie chorzy, niedołężni, dotknięci kalectwem, od których wymagać nic nie można.
— Ja taką nie jestem!
— To już zależy od ciebie.
Ludka umilkła.
Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.