Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

— Znacie igiełkę?
— Znamy i dużą, i małą i maluśką — wszystkie znamy.
— To nic, że igiełka — odezwała się jedna ze starszych dziewczynek, ale panieneczka mówi na nią: cudowne narzędzie.
— Bo jest cudowne! — pochwycono. — Kto miałby suknię, fartuch, koszulę? A kto mógłby wyjść z mieszkania, gdyby tego nie miał?
— Czy mróz, czy lato, i przyjemnie i wygodnie przecież!
— Igiełka, wielka pani!
— Poczciwa igiełka!
— Już nigdy igiełki nie zmarnuję, chyba że się złamie. Co-by na świecie się wyrabiało, gdyby jej zabrakło.
— Strach pomyśleć, panieneczko, jaki byłby kłopot.
W tej chwili jedno z dzieci dostrzegło Leonkę. Gwar powstał, wszystkie chciały opuścić ławki i biedz do niej. Ruchem łagodnym nakazała spokój, podziałało to odrazu. Tylko twarze uśmiechnięte, spojrzenia błyszczące zdradzały żywą radość, jaką przejęta była gromadka, utrzymana w karności, posłuszna ślepo, a kochająca bez granic.
Nauczycielka, w której Ludka poznała Zenię Hornowską z klasy czwartej, przywitawszy się z niemi, mówiła w dalszym ciągu o igiełce. Lekcya była przygotowaną znakomicie: młodziutka „freblanka“ streściła całą historyę igły, zacząwszy od jej praprababki, ości rybnej, skończyła na wytworze geniuszu ludzkiego, ciągle ulepszanym, wciąż doskonalonym — maszynie do szycia ręcznej i nożnej.
Tyle w opowiadaniu panienki było uroku, że dziatwa słuchała niby jakiejś bajki czarodziejskiej, a następnie całą gromadą, nie wyłączając drobiazgu, zaśpiewała pod kierunkiem Zeni piosenkę o igiełce. Dosyć zgodnym chórem po każdej zwrotce powtarzano:

„Tylko igły nie puść z dłoni,
To od biedy cię uchroni.
Zawsze była, jest i będzie:
Cudowne narzędzie!
Cudowne narzędzie!

Leonka ujęła ramię Ludki, chcąc ją dalej poprowadzić; zauważyły to dzieci i przytrzymały obie. Podczas gdy starsze śpiewały z przejęciem, naśladując ruchy szwaczek, młodsze, umywszy ręce i buziaki zasmarowane gliną, otoczyły Leonkę.
Chłopczyk, o pojętnem wejrzeniu śmiało przysunął się do Ludki, drobne swe ramiona rozstawił we drzwiach, o ile mógł najszerzej, niby strzegąc wejścia. Było to tak komiczne, że obie roześmiały się głośno.
Chłopczyk, niestropiony bynajmniej, wytrwał na swojem stanowisku do końca piosenki. Odszedł, gdy Leonka rrzmawiała już na dobre ze starszemi dziewczętami i głaskała malców. Otrzymał jej uśmiech w nagrodę energii.
Pod miłem wrażeniem, Ludka znalazła się w izbie obszernej, sąsiadującej z ochroną. Kilka dziew-