— Powróciłam, więc trzeba wyzdrowieć i nigdy nie płakać — rzekła Leonka, głaszcząc jasne włosy małej. Nawet zaraz wczoraj byłam tu na chwilę.
— Była panienka?
— Późno w wieczór. Spałyście obie; przeżegnałam was i wyszłam.
— O, moja złota!
— Ale teraz, choć mi przykro, odejść muszę, bo czasu nie mam. Ta panienka — dodała wskazując Ludkę — obznajmia się dopiero z naszą szkołą. Szwalnię i ochronę już widziała, pozostaje pralnia, kuchnia i „Dwie jagódki.“ To wszystko musi dziś zobaczyć.
— Czy prawda, że jutro?...
— Tak. Wiedziała, że operacya jest bardzo niebezpieczna i napisała przedtem swą ostatnią wolę.
Starsza dziewczyna zasłoniła twarz rękami i płakała cicho; mała wybuchnęła w głos.
— Nasza najdroższa pani! nasza matka! — wołała, obsypując pocałunkami dłoń Leonki.
Po licu sieroty łzy płynęły gradem. Nie obcierała ich — padały ciężkie na twarz dziecka i łączyły się z łezkami jego źrenic — niby dwie rzeki, dwa wielkie morza bólu.
Młoda nauczycielka uspokoiła się pierwsza. Przemogła żal, panując nad wzruszeniem, ucałowała dziecko, ułożyła w łóżku, a potem stała chwilę, dopóki nie zasnęło.
W kuchni, gdzie Ludka znalazła również parę koleżanek, następnie w pralni, gdzie pierwsza uczennica klasy szóstej, hrabianka Mirska, dozorowała praczek, układających bieliznę w olbrzymich wannach — wszędzie witały Leonkę życzliwie uśmiechnięte twarze, czasem prośby, przeważnie zaś podziękowania i błogosławieństwa.
Ludka szła za nią bez zwykłej buty i pewności siebie — skromna, mała, jak gdyby nie była panną Maliniecką, lecz jedną z tych ubogich dziewcząt, zbratanych tutaj z przedstawicielkami pierwszorzędnych rodów, przy igle, przy łóżku chorego lub przy balii. Niespodzianki, spotykane na każdym kroku, w pierwszej chwili wprowadziły ją w zdumienie; ustępowało ono teraz przed uczuciem, z którego nawet nie potrafiła zdać sobie sprawy, tak było nowe, świeżo powstałe, kiełkujące ledwie, a już niby żywy płomień ogarniające duszę.
Opuściwszy pralnię, umieszczoną, zarówno jak kuchnia, w budynku osobnym, Leonka objęła silnie ramię towarzyszki.
— A teraz — rzekła — pozostaje nam tylko jedno do obejrzenia. Lecz to właśnie jest źródłem, z którego te wszystkie większe i mniejsze strumyki wypłynęły i, może źle zrobiłam, zostawiwszy je na sam koniec. Zawsze innego porządku się trzymałam — ale przez wzgląd na ciebie... bo ty jesteś trochę inna. Zresztą zobaczymy!...
To mówiąc, poprowadziła Ludkę do głównego gmachu, gdzie mieściła się pensya, sypialnie uczennic, pokoje nauczycielek, sale rekreacyjne: gimnastyczna, bilardowa i krokietowa, a także lokal przełożonej.
Na drzwiach, które przed Ludką otworzyły się
Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.