raz bliższe ziemi. Bo powiedz sama: gdyby corocznie trzydzieści pensyonarek ukończyło kurs nauk waszej szkoły, niechby dwadzieścia tylko, to już dwadzieścia ognisk domowych, ogrzanych tym jasnym promieniem, który z ducha Jej powstał. I rozszerzać on się będzie z każdym rokiem, nowe iskry zapalać, coraz większy, coraz wspanialszy. Chyba cały świat ogarnie kiedyś, wszyscy ludzie za ręce się wezmą, aby pracować razem, blizcy sobie — bratni.
To będzie niebo, niebo, Ludko złota, obyśmy doczekały!.. Ale mniejsza o nas, niech-by przyszło w trzydzieści, w sto lat później, byle przyszło!
Nie mogę sobie miejsca znaleźć; pełną mam głowę cudnych planów ś. p. Ludmiły Mokronowskiej, a wstyd mi!.. Za pychę, za przeświadczenie o jakichś tam swoich zasługach, biłabym się... Pisałam ci przecież, że robię codzień obrachunek i jestem zadowolona ze swej pracy. Ale cóż zrobiłam? czego dokonałam? czem pysznić się mam prawo?.. Że przy gospodarstwie domowem, że w ogrodzie, że ojcu pomogę też nieraz... wielkie zasługi! To kwestya bytu: najnędzniejszy robak ją pojmuje i rozstrzyga wedle swoich sił.
Rozmawiałam na ten temat z ciocią.
Uspokoiła mnie trochę, wytłómaczyła, że spełniam wszystko, co jest w mojej mocy, nie uchyliłam się od obowiązków względem rodziców i rodzeństwa (Boże, a któżby to śmiał!) ani względem wioski... Tu ciocia przesadza odrobinkę, bo i cóż wieś ma ze mnie? Że uszyję jakiemu dzieciakowi koszulinę, fartuch staruszce, skaleczenie opatrzę, dopilnuję czasem, by chory brał lekarstwo, przyrządzę płókanie, nauczę zręczniejszą dziewuchę robótki, i co ja robię? Chyba to jedno, że nasiona kwiatów dla chałup zbieram, ale w tem jest także moja przyjemność własna. Wszak miło swojrzeć, gdy przed każdym domem znajduje się kawałek ogródka, a ci ludzie prości jeszcze mi są wdzięczni, jeszcze dziękują.
Nie spełniam nic wielkiego, nic godnego uwagi; ale ciocia tak prześlicznie o tem się wyraża, że aż powtórzyć ci muszę:
A całość sama się złoży“.
Czy istotnie złoży się? Ach, jakbym chciała, jakbym chciała!.. Szczerze pragnę, by spełniły się słowa cioci.
Tylko mi dziwno, że mówisz trochę za chłodno o planach ś. p. Ludmiły Mokronowskiej. Czyżby jej cele nie przemawiały do ciebie z taką siłą, z jaką literalnie biją we mnie?.. Chyba nie widziałaś nigdy wstrętnych samolubów. I ja co prawda, znam ich niewiele, parę okazów tylko znam, ale mówię otwarcie, że uciekam od nich. Nie wymienię nazwisk, bo i po co? taka osoba ma na imię: ja, to dostateczne. Zawsze mówi o sobie, stale wysuwa się naprzód, pyta, czy jest jej do twarzy w tem albo owem, czy nie wygląda mizernie, czy się zbytnio nie zaczerwieniła.
Gdy wszyscy znużeni, gotowa zabrać jedyne krzesło dla siebie; pragnie zimna w lecie, ponieważ się