Milczenie Ludki zatwierdziło projekt — Michasia objęła posadę korepetytorki i, trzeba przyznać, wywiązała się z obowiązków jak najlepiej. Nie przyszło jej to łatwo, koleżanki bowiem stały się odrazu tępe fatalnie. Po dziesięć razy musiała im tłómaczyć i wyjaśniać: dlaczego? jak? i znów: dlaczego? Wypytywały o rzecz najmniejszą, czepiały się chytrze każdej wątpliwości, jak gdyby chciały nauczycielkę wyegzaminować. Ale Michasia miała z polskiego piątkę rzymską, nie złapały jej na niczem. Wyjaśniła wszystko, „łopatą“ w głowy im pokładła, najbardziej tępa musi umieć — musi.
A Ludka?
Nadto bystra, by mogła nie rozumieć, przez cały czas trwania pierwszej lekcyi, siedziała z brwią ściągniętą, głową podniesioną hardo, ale panienki tak dobrze udawały nieznajomość zasad gramatyki polskiej, że zaczęły ją tem bawić, rozśmieszyły i ułagodziły. Komedya miała na celu jej naukę, nie obrażając pychy, bezgranicznej pychy i próżności dziewczyny rozpieszczonej, wierzącej tylko w siebie.
Ponieważ pojmowała prędko, zwyciężyła niebawem trudności pisowni; umysł jej odniósł korzyść, charakter żadnej. Umocniła się jeszcze w przekonaniu, że tak być powinno, że dla panny Malinieckiej przeszkody nie istnieją, a jeżeli się trafią, ten lub ów je usunie, gdyż ma obowiązek to zrobić.
Siostrzana usługa nie wpłynęła ani trochę na polepszenie stosunków i zbliżenie Ludki do towarzyszek pracy, chwilowo tylko zmniejszyła jej zarozumiałość, ale i ta wybuchnęła znowu przy okazyi.
Pensyonarki zakładu „Dwóch jagódek“ miały w wyborze przedmiotów nauki swobodę nieograniczoną. Zamiłowanie rozstrzygało, by jednak nie tamować rozwoju zdolności, poddawano im zadań więcej niż gdziekolwiek. Program był niezamknięty, w każdej chwili, z wystąpieniem na jaw nowego „daru,“ przełożona miała prawo, a raczej obowiązek, postarać się o środki rozwinięcia tegoż.
Otwierano kursy języków starożytnych, lub zamykano je, gdy brakło kandydatek, kursy handlowe i t. p., odpowiednio do potrzeb chwili. Ale w zamian, gdy program klasy sile umysłu pensyonarki nie odpowiadał, mogła go ograniczyć, ile chciała, wyłączyć wszystko, co przechodziło miarę jej zdolności. Przejście całego kursu było konieczne, wybór przedmiotów dowolny. Gdy uczyła się tylko paru, nikogo nie dziwiło: wszak każdy radby posiąść jak najwięcej, cóż winien, gdy nie dźwignie, a dźwiganie nad siły jest szkodliwe, przytem najczęściej bezowocne.
Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.
KAROLINA SZANIAWSKA.
DWIE JAGÓDKI.
POWIEŚĆ.
(Dalszy ciąg).