Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

sztuki hafciarskiej. Mówiąca po niemiecku słabo, wątła, mizerna, ale za to cicha i dobra, panna Liza potrafiła zdobyć sympatyę Ludki. Dziewczynkę chciwą wrażeń, których otoczenie wiejskie zbytnio nie dostarcza, polującą formalnie na rozrywki, umiała naprzód zaciekawić, a potem zatrudnić.
Od nawlekania igły, od ściegów zwyczajnych, żartem, zabawką uzdolniła powoli drobną rączkę małej. Niewiadomo kiedy przyszło do haftów ozdobnych i misternych — wreszcie najtrudniejszy wzorek Ludki nie przestraszał.
Zaraz na pierwszej lekcyi w szwalni przypomniała sobie Lizę. Jedna ze szwaczek była podobną do niej; to podobieństwo obudziło wspomnienie, a także myśl ambitną, cechującą wszystkie niemal czyny Ludki: pokażę co umiem!
I pokazała. Haft wykonany bardzo prędko, wyszedł czysto i dokładnie — kawałek perkalu zmienił się pod jej palcami w prześliczną wstaweczkę.
Szwaczki oglądały z zachwytem małe arcydzieło, a gdy Ludka opuściła szwalnię, zaniosły pani Słońskiej.
Zaczęły się wypytywania i narady, a później kombinacye, ile szwaczek mogłoby w danym przeciągu czasu podążyć za Ludką. Gdy okazały się cztery bardzo zdolne, Leonka zaprojektowała naukę haftów kościelnych.
— Dla ciebie — mówiła do Ludki — to przyjemność tylko, dla dziewcząt biednych kawałek chleba łatwiejszy, a raczej korzystniejszy, niźli szycie bielizny, albo sukien. Niechże więc mają środki do zdobycia tego chleba.
W taki sposób, zupełnie przypadkowo i znów „sama przez się“ zapoczątkowaną została nauka specyalności dosyć korzystnej jako fach, chociaż mozolnej.

(Dalszy ciąg nastąpi).