i Leonka, pomimo zaproszeń, lub może z przyczyny, że było ich za wiele, co utrudniało wybór, miały spędzić rocznicę Bożego Narodzenia na pensyi.
Pan Maliniecki przyjechał sam po Ludkę. Spóźnił się; dziewczynka rozpaczała, że o niej zapomniał, a potem płakała z radości, gdy ramiona ojcowskie utuliły ją w objęciach.
Była znowu pieszczoną jedynaczką, „skarbem swojego tatusia,“ najszczęśliwszem dzieckiem w świecie.
— A teraz w drogę! do domu, do domu! — wołała, rzucając do walizki, co jej pod rękę wpadło. — Tak dawno nie widziałam moich miłych pokoików, tęskno mi do parku i do wszystkiego, co ma szczęście znajdować się w Malinkach.
— Pragniesz jechać zaraz? — pytał pan Maliniecki, niezdziwiony bynajmniej bezwzględnością córki.
— Natychmiast, ojczusiu!
Pani Słońska, która weszła właśnie do pokoju, zaprotestowała żywo.
— Nie puścimy pana — rzekła z uśmiechem. — Trzeba przyjąć gościnę w naszym kobiecym grodzie, odpocząć i dopiero jechać dalej. Trzy dni w drodze i znowu trzy dni, mając możność wypoczynku, tylko nieprzyjaciel własnego zdrowia tak-by je narażał!
Gdy pan Maliniecki, któremu propozycya pani Słońskiej podobała się bardzo, nie odpowiadał zaraz, czy ją przyjmuje, dobra kobieta szepnęła do Ludki:
— Proś ojca, proś, żeby o swoje zdrowie dbał, ponieważ ma córkę, która go kocha i którą on pewno kocha także.
Rada wyjechać jak najprędzej, zajęta pakowaniem rzeczy, Ludka nie dosłyszała, czy też nie chciała dosłyszeć słów przełożonej. Ale pani Słońska jeszcze raz powtórzyła:
— Proś, kochanko, bo zwłaszcza zimą, przy silnym mrozie, jaki teraz mamy, lepiej spędzić noc w łóżku, niżeli w wagonie.
— Gdyby ojczulek był zmęczony — odparła Ludka — to, proszę pani, to...
— Jestem zmęczony rzeczywiście; ale gdy trzeba, pojadę.
— Ach, ojczulku!
— Bo przecież idzie mi o ciebie, a tobie tak pilno...
Dobroć ojca rozbroiła Ludkę. Uściskała go i prosiła, żeby natychmiast wrócił do hotelu i spać się położył, a jutro na pierwszy pociąg przyjechał po nią. Lecz dom na Strzeleckiej, ogromny, prawie pusty, nie pozwalał do hotelu wracać. Łóżko przygotowane czekało już na ojca Ludki; przyjął je z wdzięcznością i, mocno zdziwiony zachowaniem swojej „małej,“ udał się do sypialni.
„Mała“ tymczasem, powrzucawszy do walizki, potrzebne i niepotrzebne rupiecie, nie mogła tego wszystkiego zmieścić i kazała sobie kupić koszyk. Gdy go przynieśli, oświadczyła, że jest za duży i niezgrabny, dostarczono więc kilka do wyboru i znalazł się jeden odpowiedni wielkością, a także kształtem.
Ułożywszy ruchomości, niebardzo dokładnie, jak na taką drogę, Ludka spędziła wieczór w towarzystwie Leonki. Przy drugim stole, nad pięknym haftem,
Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.