Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

mnej także! Od pierwszego rzutu oka dostrzegła w panu Malinieckim materyały, które teraz wyszły na jaw, jako siły pierwszorzędne. Ochrona wiejska majaczyła przed nią w zarysach coraz realniejszych, niemal tak wyraźnych, jak gdyby na zrębie wiązania szczytowego drżały już gałązki zielone.
— Jeśli ten człowiek mnie zawiedzie — myślała zaraz w pierwszej chwili — sprawi mi to przykrość bardzo wielką, bo nieoczekiwaną.
Teraz przypuszczenie podobne były dalekie od niej — wierzyła.
Rozmawiali w dalszym ciągu, a gdy mieli opuścić pokój, pan Maliniecki otworzył raz jeszcze skarbonkę Ludki i chciał wsunąć do środka parę złotych monet.
— O, nie wolno, panie! — przestrzegła Leonka.
— Chciałbym zachęcić Ludkę — tłómaczył się pokornie. — Na cóż długo czekać, gdy przyśpieszyć można zwrot ku lepszemu?
— Nie, panie, byłoby to sztuczne. Zwrot taki powinien nastąpić sam z siebie, bez żadnej zachęty lub namowy, bo wszystko tutaj na niego się składa: przykład koleżanek, tryb zajęć, atmosfera domu, każdy dzień, godzina, chwila każda. Jest niewątpliwy, prędzej czy też później przyjść musi; mamy prawo na to liczyć.
Pan Maliniecki wyjął pieniądze, lecz zamiast do kieszeni schować, położył je na biurku.
— Wszak jest jakiś chory krawiec — rzekł z uśmiechem — znajdzie się pewno więcej chorych krawców, szewców, stolarzy... Chorych i biednych w mieście pełno, niechaj ten grosz idzie za swojem przeznaczeniem.
— Z przyjemnością mu pomogę! — zawołała Leonka — poprowadzę go i zaręczam, że trafi tam, gdzie trzeba.
— Jestem tego pewny — odparł ojciec Ludki, pochylając głowę.

XI.

Wybierano się na zwiedzenie miasta. Gdy Leonka podała ten projekt, Ludka się skrzywiła.
— Widziałam już sto razy — rzekła obojętnie — znam parę większych stolic, wszędzie jedno i to samo.
— Panienko, proszę tak nie myśleć! — zawołała obecna tej rozmowie Rózia. — Z panną Leonką pójść, z nią razem patrzeć, a słuchać, jak rozmaite rzeczy cudnie opowiada... ach, Boże, człowiekowi się zdaje, że był w Ziemi świętej!
Pan Maliniecki spojrzał na dziewczynę z zainteresowaniem bardzo żywem.
Wyraz jej twarzy świadczył, że czuje to, co mówi, w oczach jaśniała szczerość.
— A więc pójdziemy — rzekł wesoło. — Obejrzymy każdy kamień, panna Leonka musi cudnie opowiadać i będziemy wszyscy w Ziemi świętej.
Rózia uszczęśliwiona pobiegła się ubierać, Leonka wyszła także; Ludka rozłożyła jakąś ogromną książkę i zasiadła do czytania.
Pan Maliniecki udał, że tego nie widzi; gdy jednak czytała w dalszym ciągu, rzekł: