— Moje dziecko, nie każ na siebie czekać.
— Co ojczulek mówi?
— Ubierz się, panienki pewno już gotowe.
— Nie przeszkadzam im zupełnie. Zostaję w domu — rzekła Ludka.
Pan Maliniecki żywo z krzesła się podniósł. Był podrażniony, przeszedł kilka razy przez pokój, następnie usiadł. Czoło miał chmurne, a twarz bardzo bladą. Spojrzał w stronę córki, już-już drgały mu na ustach jakieś słowa, lecz je powstrzymał z widocznym wysiłkiem i, dopiero uspokoiwszy się, zapytał:
— Zkąd to postanowienie i co ono znaczy?
Ludka nie odpowiedziała.
— Wycieczka w większem gronie osób jest przyjemnością, towarzystwo tutejsze także miłe — dlaczego się wyłączasz?
— Miłe, z pewnemi wyjątkami, dosyć miłe — odparła sucho Ludka.
— Wytłómacz się, proszę.
Ludka wydęła usta.
— Na co to ojczulkowi?
Pan Maliniecki ujął jej rękę, przytrzymał w dłoni i rzekł głosem stłumionym, w którym znać było gniew:
— Na to, iż albo musisz jechać z nami, albo przedstawić słuszne powody, które cię zatrzymują w domu.
— Przedstawię — wybuchnęła Ludka. — Ale czy je kto uwzględni! Tu nie liczą się z nikim, nie zważają na nikogo!
— Tym razem masz do czynienia ze mną. Mów otwarcie, ja uwzględnię.
— Gdyby ojczulek ich nie słuchał, tak-by było...
— Usłucham własnego sumienia.
Ludka się zmieszała i, po namyśle długim, zaczęła mówić prędko, urywanemi zdaniami.
— Jest mi tu źle, okropnie, nie umiem żyć z niemi... nie umiem! Spełniam wszystko, wszystko, pracuję w szwalni i w ochronie, zarzuciłam śpiew, przyjemność jedyną — jedyną pociechę... zawsze jeszcze mało! Radzi-by ze mnie maszynę zrobić, bez myśli, bez woli, a ja nie mogę, nie mogę!... Wychowałam się w warunkach innych, swobodna — mam nawyknienia różne... Och, ojczulku!...
— Czego właściwie chcesz? bo nie wiem do tej pory.
— Ta dziewucha wybiera się iść z nami, ta sługa!
— Kto?
— Szorowała rondle, posługiwała w kuchni, teraz przyszło im do głowy uczyć ją... Wyborna towarzyszka dla mnie na czas świąt!...
To rzekłszy, Ludka się rozpłakała.
— O kim mówisz? o kim?
— O Róźce!
— Ta panienka ci przeszkadza?
Płacz przeszedł w łkanie spazmatyczne.
— Ojczulek nie widzi w tem nic złego? nic przykrego dla mnie?... Ach, Boże! Boże! Boże!
— Nie widzę. Obejrzycie razem pamiątki Krakowa, które przecież należą do ogółu.
— Owszem, niech ogląda!... choćby codzień... Ale
Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.