— Idę już! — zawołała Ludka, rzucając się do rąk ojcowskich. — Kocham cię, ojczulku! Lepszego ojca nie ma nikt na świecie, a ty jeszcze wyrzucasz sobie jakieś winy!
Pan Maliniecki uścisnął ją serdecznie.
Do pokoju wbiegła „Róźka.“
W miękkiej, białej czapeczce, promieniejąca uciechą, wbiegła prędko i zatrzymała się zdziwiona.
— Panienka nie gotowa? Może pomódz? może ubrać. Wiem, wiem: ten śliczny, nowy płaszczyk — w tej chwili przyniosę.
Zanim Ludka doprowadziła do porządku swój gruby, jasny warkocz, Róźka była już przy niej.
— Teraz umiem prędko pisać — paplała, usługując Ludce — i wszystko co zobaczę, w małym kajeciku wynotuję. Mój Boże, tyle razy już widziałam, z panną Leonką, wszystko tłómaczyła ślicznie, a połowy nie pamiętam: uciekło, przepadło!... Wynotuję, to później zawsze przypomnieć sobie będę mogła — i zostanie na długo.
Gdy wsiadali do jednego z powozów, jaki pan Maliniecki wynająć kazał, obok Ludki zajęła miejsce Rózia, onieśmielona bardzo. Powóz, prawdziwy powóz, wykwintny, elegancki, krępował jej swobodę. Siedziała sztywna. Lecz w miarę pytań pana Malinieckiego i objaśnień Leonki, uspokoiła się potrosze. Ludka mówiła niewiele; odpowiadając na pytania, mało się wtrą, cała do rozmowy ogólnej.
Dotknąwszy nogą ziemi, Rózia odzyskała dobry humor, a później już wszędzie, zarówno na Wawelu, jak na wystawie i w Muzeum Narodowem, miała wygląd osóbki dobrze wychowanej i myślącej.
Leonka nie próżnowała ani chwili. Oprowadzała dzieci młodsze, wskazywała przedmioty, mogące je zająć, objaśniała wykładem jędrnym i treściwym.
Przy grobach królewskich zatrzymali się dłużej: Ludka stanęła na boku, Leonka tłómaczyła dzieciom napisy łacińskie, a Rózia przed ołtarzem królowej Jadwigi modliła się gorąco.
Pan Maliniecki spoglądał na Leonkę, budzącą z grobu przeszłość, ku oświeceniu trzech małych dziewczynek, które słuchały z zapartym oddechem, wpatrzone w nią jak w obraz.
Ile energii zużywa ta dziewczyna, jakim zapałem drga każde jej słowo! — wszystko co mówi, czuje szczerze, wypowiada z gorącem przekonaniem. Ma serce i duszę apostoła, a wiarę taką, co góry przenosi.
— Pewno pan nie wie — wyrwało go z zadumy pytanie Róźki — jaka ta królowa Jadwiga była dobra?... I mądra była przytem. Założyła szkołę — no, co prawda, nie ona założyła, ale podźwignęła, bo oddała wszystkie swoje klejnoty, złoto i Bóg wie co, na szkołę, żeby z tej szkoły szła nauka dla doktorów i księży i różnych profesorów, na cały świat. A wie pan, że ta szkoła, choć stara już bardzo, jest tu jeszcze u nas, i ciągle w niej się uczą, najmądrzejszych ludzi ma.
Pan Maliniecki uśmiechnął się i odparł:
— Wiem o tem, panienko. Tę starą szkołę znam-bo w niej się uczyłem.
Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.