Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

Właśnie przestała mówić i skierowano się ku drzwiom, gdy sklepienia sali zadrżały od przejmującego echa pieśni:

„Pijmy zdrowie Mickiewicza!
On nam słodkich chwil użycza,
Wszystkie troski koi boski
Lutni jego dźwięk!“

Ludka spojrzała przerażona i zgorszona, pani Słońska pogroziła palcem, a Leonka uśmiechnęła się życzliwie:
— Oj, ptaku, ptaku! Myślisz że tu jest ogród, albo las — i wolno ci napełniać go wrzawą!
— Co ja zrobiłam!... Biedna Róźka dopiero teraz się spostrzegła, że wybryk podobny nie uchodzi ani w tem towarzystwie, ani na tem miejscu, i stała jak wryta.
Zaciekawiona niezwykłem zjawiskiem, publiczność z sal przyległych napływała gromadnie do pokoju Mickiewicza, oczekując czegoś...
— Skandal! — szepnęła Ludka.
Pan Maliniecki przyłożył palec do ust, na znak, by zachowywała się spokojnie, potem ująwszy rękę Rózi, drżącej ze strachu i wstydu, objaśniał jej półgłosem ważność pamiątek po wielkim Adamie, a gdy przestano oglądać się i szeptać, drugą rękę podał Ludce i wyszli z pokoju. Reszta towarzystwa udała się za nimi.
— Jaki pan dobry!... — wyjąkała Rózia i, zanim pan Maliniecki mógł temu przeszkodzić, dotknęła ustami jego dłoni.
— Dziecko, co robisz? — strofował ją łagodnie. — Nic wielkiego się nie stało, pocieszał, widząc, że jest zmartwiona. Głos piękny — wiemy teraz, wiemy wszyscy i winszujemy serdecznie. Za karę, gdy wrócimy do domu, musi nam pani zaśpiewać.
— To dla niej szczęście! — odparła Leonka.
— Trzeba kształcić, na Boga! kształcić, co się zowie — rzekł z zapałem ojciec Ludki. — Taki materyał głosowy, to rzadkie zjawisko.
— Rózia uczy się, bierze lekcye, od czasu gdy spostrzegłyśmy jej talent.
— Uczy się z krzywdą pańskiej córki — dodała pani Słońska żartobliwie.
Pan Maliniecki milczał. Przyszły mu na myśl dwa listy pełne skarg i wykrzykników: bezwstydna prostaczka, niegodziwa, drze się, aż bębenki pękają w uszach i t. p.
— Bodajby zawsze taka krzywda działa się — szepnął w duchu, rad z siebie, że nie przyczynił się ani jednem słowem do spełnienia żądań jedynaczki.
Na zwiedzenie kościołów, gmachów starej dzielnicy i wielu osobliwości Krakowa, zabrakło już czasu. Obejrzeli jeszcze kopce. Leonka zatrzymała dzieci, wskazywała i objaśniała, dopóki mocno zaczerwienione noski nie dały znać wyraźnie, że mróz im dokuczył.

(Dalszy ciąg nastąpi).