rzyć ludziom obcym sprostowanie jego charakteru. Ciężki to obowiązek, ale on go musi spełnić — zatęskni się, ale przed córką nie zdradzi uczuć, jakie nim miotają. Niech dziecko zaniedbane, bo rozpieszczone bardzo, nie pozna jak jest słabym, ile cierpi, ile mu rozłączenie sprawi bólu.
Świt różowy zastał pana Malinieckiego w parku, który się ciągnął za ogrodem i szedł w dół, ku rzece. Strapiony ojciec błądził po alejach, zwilżonych rosą, plan postępowania układał, umacniał wytrwałość, a w duchu tęsknił już za jedynaczką, której wyjazd osieroci go ciężko.
Gdy po paru godzinach wypoczynku zasiadł do herbaty, między dziennikami, świeżo przywiezionemi z poczty, znalazł bilecik datowany z Krakowa:
Telegram powiedział ci tylko, że możesz wysłać Ludkę, śpieszę więc z doniesieniem, że miejsce, jakie dla niej wynalazłam, jest idealne. Opatrzność kierowała mojemi krokami.
Na Boga! nie odwlekaj, bądź energiczny i stanowczy. Adres załączam, całując cię serdecznie.
Ruch, gwar i wesołość uderzają nas przyjemnie, gdy wchodzimy do wygodnego, lecz z wielką prostotą urządzonego lokalu przy ulicy Strzeleckiej.
Pokoje wysokie, obszerne — w jednym z nich widzimy grono dziewcząt, zajętych rozmową lub pracą. Siedzą grupami, inne chodzą, jeszcze inne rysują cierpliwie. Od czasu do czasu śmiech się rozlega, wtórują mu głosy i głosiki, cieńsze i grubsze, w miarę tego, czy starszą jest osóbka, czy też należy do grona „malców“. Tych ostatnich wszakże znajduje się tu niewiele, przeważają dorastające już panienki.
Wyraz zadowolenia ożywia ich młodziutkie w półrozwinięte rysy, pogoda maluje się na twarzach, energia tryska z oczu. Spoglądają na siebie życzliwie, naukę przerywa żartobliwa uwaga — tam znów śmiechy milkną, bo zjawia się książka, mająca rozstrzygnąć jakąś kwestyę, powstałą z gawędy.
Smukła brunetka, o mocno śniadej cerze, rozwija barwny haft — jasne i ciemne główki pochylają się nad nim.
— Nieźle wyszło — chwali jedna ze starszych panien — nieźle! Ani przypuszczałam, że taka „zbieranina“ będzie do czegoś podobną.
— I ja sądziłam, że każdy kawałek się odznaczy — dodaje śniada panienka. — Ale same widzicie teraz...
— Tak, to ładne, bardzo ładne, choć nie dosyć równe.
— Robota rąk tylu równą być nie może.
— Zapewne! Ale gdyby ją wykonała jedna para rąk, musiałybyśmy długo czekać Oho! tyle pracy! Niech-by kto spróbował wykończyć taki dywan przez pięć tygodni.
— Pięć?.. Nie, jeszcze niema całych pięciu.