Nadchodziła wiosna. Kurs ogrodniczy był rozpoczęty: pensyonarki pracowały w ogrodzie od wczesnego ranka, w późniejszych zaś godzinach partyami, dzieląc czas między lekcye na pensyi, a zatrudnienia praktyczne, co przy tutejszym systemie kształcenia okazało się nietrudne.
Ola Wężykówna, najstarsza z trzech siostrzyczek, panienek bardzo miłych, do wszelkiej roboty śpieszących jak najchętniej, oczyszczała truskawki, Kazia Bętkowska koło szparagów się kręciła, a Halka Bętkowska i Jadzia Kossuthówna pracowały w szkółce. Przy inspektach wiodły rej cztery Bieńkowiczówny, Litwineczki jasnowłose, rumiane i bardzo żywe.
Przy kwiatach było mniej gwarno; trafem, czy umyślnie, zebrały się tam same freblanki i doprowadzając do porządku róże, oraz inne krzewy, zrywając pierwiosnki i fiołki, rozmawiały głosem przyciszonym. Zenia Hornowska miała minę płaczliwą, cóż dopiero inne wobec tej śmieszki!...
Przyczyna ich zmartwienia jest bardzo ciężka. Jak pensya pensyą, dwanaście lat blizko, takie nieszczęście nigdy się nie zdarzyło. Ochronka zamknięta; połowa malców zasłabła na krosty i choć epidemia straszna w mieście panuje, pani Słońska musiała dzieci porozsyłać do rodziców, niektóre do szpitala. Tylko Emilek Bochiński, również bardzo chory, pozostał przy babce. Dawna sługa rodziny Leonki sama go pielęgnuje, a tak rozpacza... Przez noc ostatnią wybiegała kilka razy na podwórze i zawodziła głośno, aż pensyonarki z łóżek się zerwały.
Na pensyi wypadku zasłabnięcia dotąd nie było, pani Słońska zamierza jednak w połowie postu uwolnić dwie niższe klasy i zdezynfekować pokoje, aby mieć pewność, że epidemia się nie rozszerzy.
Jeszcze więc tylko tydzień — zakład „Dwóch jagódek“ opustoszeje, zrobi się wyludniony i ponury.
Panienki ubolewają nad tem, wspominając chwile ożywionego ruchu we wszystkich oddziałach instytucyi.
Kiedyż dawny stan powróci, czy nie zabraknie kogo z pośród tych miłych dzieciaków, a zwłaszcza najmłodszych?!
Ludka zagląda również czasem do ogrodu, nie na robotę wszakże. Brudzić paluszki, w ziemi się grzebać, to nie dla niej. Zresztą, sama nie wie, co się z nią dzieje: ból głowy, to niby strach jakiś, niby tęsknota, smutek...
Pustki w oficynach sprawiają wrażenie okropne, i pewno od tego...
Do ojca o epidemii nie pisała, choremu niepokój mógłby szkodzić, a jej nic nie grozi. Starsza już jest, nie dziecko, prawie dorosła, choć krost nie przechodziła, czy można przypuścić, że teraz zapadnie?
Dzieci żal jej bardzo... Ten biedny Emilek, rozpaczliwe krzyki starej... Zdenerwowała się, myśląc o tem wszystkiem, płacze, ona, taka dawniej spokojna i chłodna. Płacze i głowa boli ją.
Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.
(Dalszy ciąg nastąpi).