Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

go jeszcze dniami i nocami nie spać, wciąż na nogach. To jakieś drewno wytrzymałe, kamień!...
Ludka słuchała wzruszona serdecznie, a taka stęskniona, już nie z nudów, nie z samotności, nie z potrzeby rozrywki, lecz z duszy, przejętej wdzięcznością, że gdyby Rózia nagle teraz weszła, to... Lecz Rózia nie weszła. Upłynęły jeszcze trzy dni, jeszcze tydzień; zaczęto Ludkę odwiedzać: pani Słońska, Leonka, niektóre koleżanki i nauczycielki; zatrudniano i rozrywano ją. Z zakładu były wiadomości coraz pomyślniejsze: epidemia ustała, Emilek wyzdrowiał, po świętach Wielkiejnocy i ochronka w ruch puszczoną będzie i szwalnia; całe życie „Dwóch jagódek“ pulsować znowu zacznie jak przed temi fatalnemi dniami, które, na szczęście, przeszły już. Wszystko, wszystko byłoby dobrze, gdyby tylko Rózia...
Tak, ale właśnie o Rózi Ludka nie może się dowiedzieć, nie wie nic zupełnie. Dopiero zapewniają, że Rózia przyjdzie zaraz, już znowu, że jest bardzo zatrudniona, że pani Słońska po jakieś sprawunki ją wysłała, to wujaszek ją zabrał, w każdej chwili coś innego...
Zwłóczą, murem nieprzebytym odgrodzili od niej Rózię i ani nawet wiedzą, jak to boli strasznie. Ludka wypłakała łzy tęsknoty na sercu ojcowskiem. Wracając z za granicy, pan Maliniecki wstąpił zabrać córkę na święta i dopiero teraz o chorobie się dowiedział. Ukrywali przed nim: odbierał listy, sam pisywał i nie przeczuł...
Ludka mówiła ojcu o Rózi długo, długo.
On milczał, wiedział już: Rózia przeszła chorobę gardła, a teraz bardzo powoli do zdrowia powraca. Jej głos wspaniały przepadł. Pan Maliniecki ledwie zdołał wstrzymać łkanie, trząsł się cały pod wrażeniem tej wiadomości, otrzymanej przed chwilą, dygotał jak w febrze, ręce drżały mu nerwowo.
— Czy Rózia wie? — szepnął do Leonki.
— Wie i jest spokojna.
— Boże!...
Nawet rozmowa z ojcem, nawet jego pieszczoty nie wystarczały Ludce. Wspominała wciąż Rózię, pragnęła ją zobaczyć, koniecznie ją zobaczyć, zaraz i z serca ciężar zrzucić, powiedzieć jej wszystko, jeśli to wypowiedzieć można.
A gdyby umarła?...
Przypuszczenie wydało się Ludce tak okropnem, jak gdyby Rózia była blizką krewną — najbliższą i najdroższą.
Zaczęła płakać po Rózi umarłej, po Rózi, której już nie zobaczy nigdy w życiu, nie podziękuje, nigdy, nigdy...
Próżno ojciec zapewniał — nie wierzyła.
— Oni mnie łudzą, oszukują, całemi tygodniami przyrzekają! — wołała płacząc. — Rózia umarła!... Gdyby żyła, ktoby ją utrzymał zdaleka ode mnie!
Pan Maliniecki wyszedł; nie było go długo, a gdy powrócił rzekł do córki:
— Odwiedzimy Rózię.


∗                    ∗