Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

Stanęli w progu: Mógłżeby ten cień blady przypomnieć im Rózię, kwitnącą zdrowiem, silną, z ustami niby duże wisienki?...
Ludka rzuciła się naprzód i padła przy łóżku na kolana.
— O, moja siostro!... — zawołała z głębi duszy, przejętej wdzięcznością.
— Nie płacz — odpowiedział jej głos przytłumiony, ani podobny do srebrnego głosu Rózi — Bóg mi pozwolił oddać wam to, co miałam najlepszego.
— I nie żałujesz, drogie dziecię? — pytał pan Maliniecki zalany łzami.
— Jestem szczęśliwa!
Ludka obsypywała pocałunkami twarz i ręce Rózi, a pan Maliniecki rozmawiał z Leonką.
Postanowił „obie“ córki zabrać do Malinek, na co się zgodzono. Jaśniejący radością wzrok Rózi świadczył, że i ona nie ma nic przeciwko temu.