Pierwszorzędny krawiec warszawski, tak zarzucony obstalunkami, że otwiera specyalne biuro zamawiań, na słowie się nie stawił.
Pyszny! wyborny! (głośno) Cóż mieliśmy robić. Czy można było wyrzec się sąsiadów i czekać, aż ten pan ubrania nadeśle.
To nad moje siły!
Lubię gawędzić, w tej chwili wszakże, jeśćbym wolał. (do Felka) Prędko będzie obiad?
Ano, niech Zosia rozstrzyga z wami kwestye poważniejsze, a ja pójdę do Furtalskiej i zapytam o rosół, mięso i jarzynkę...
Idź, idź, mój drogi...
Bardzo chętnie. (wybiega).
Nie wrócicie już, panowie, do gimnazyum?
Za nic! za nic! Ta poczciwa kucharka nasza na stancyi, pani Bułkiewiczowa, żywiła nas tylko marchwią i burakami...
Tyle lat zmarnowanych!...
Po cóż było je marnować?...
Jakto?
Oho! znowu morał! (głośno) Amelko!
Przechodząc corocznie z klasy do klasy, lat nie marnujemy. Tylko trzeba w drodze nie ustawać...
Obraża się! (do siebie) Impertynentka!
Jeżeli do nas pani to mówi, bardzo się dziwię...
Mam zwyczaj mówić otwarcie.