To wcale nie żarty. Sam się przyznał, że pozwolił psy otruć.
O rety!
Tego nie powiedziałem, jako żywo!
Wytłómacz się, moj kochany!
Ano tak było. Pan przykazował na odjezdnem... słuchaj, Pawełek, żeby mi strzelby nie ruszali... popsuta, jeszcze rozerwie... rób co chcesz, a pilnuj... Jak ja miałem pilnować... Zawdy panicz — młody dziedzic, a ja — sługa. Myślę, medytuje, zimno mi, to znów gorąco, a panicz woła: kto zamknął gabinet ojca? gdzie klucz? (po chwili) chciałem perswadować, jak huknie: co ci do tego! Oddałem klucz, nie było innej rady. Aha, nie było! (śmiejąc się) Od czegóż mam głowę na karku. (z dumą) i to nie ladajaką! (po chwili żywo gestykulując) Panicz myk! do gabinetu, a ja skrzywiłem się niby środa na piątek i zachodzę wedle kuchni. Gospodyni mnie zobaczyła, niby, pani Furtalska, i chwyta się za głowę: „co ci jest, Paweł, bój się Boga, wyglądasz jak z krzyża zdjęty!?...“ Krzywię się jeszcze bardziej, widząc, że dobrze idzie... Toć sinieje od bólu! wrzasnęła Marysia, oho, już go kurczy! Ratuj, kto w Boga wierzy! woła gospodyni. — Najlepiej chyba po doktora, dogadują dziewki.
A zbereźniku! takeś to umiał oczy przewracać, aż mnie serce zabolało od żałości...
Strach mnie zdjął, gdy gospodyni rzekła o doktorze i niby dygotałem i prosiłem: „moja paniusiu, kapeczkę wódki, jeno mocnej... doktorowi trzeba zapłacić, państwo wyjechali, a ja, chudziak, pieniędzy nie mam.“
Toć nie co!
Przyniosła zaraz wódki, z dobrą kwaterkę...
Sprawiedliwie!
Przyniosła tedy i chce mi prosto w gębę lać... Za zimna! wołam, a trzęsę się i krzywię (po chwili) Ma racyę chłopak, powiada gospodyni, wylej to Magda w garnuszek i przysuń do ognia, byle duchem! Ja flaszkę ciągnę do siebie, a ona do siebie: Ino nie grymaś! woła. Nie grymaszę,