— Co? Ty — taka młoda!
— Krajanie, trupy…
Ciotka stuknęła się palcem w czoło.
— Nerwy… hm. Zapomniałam — to ważne. Lepiej dokładnie wszystko zbadać naprzód, niźli cofać się potem z musu w połowie drogi.
Co innego wsakże badać, a co innego przewidywać. A nuż Ludka nie wytrzyma tych wszystkich okropności, na które zmuszona będzie patrzyć, studyując medycynę! Nie mając z góry pewności pod tym względem, wypadnie chyba porzucić piękny lecz zbyt śmiały projekt.
Myśl ta napełniała ciotkę żalem i podniecała do ryzyka:
Iść przebojem! Nawyknienie jest tylko kwestyą czasu.
A jeśli Ludka nie nawyknie? Jeśli pójdą na marne i trudy i koszty?
Po nieudanych próbach oswojenia siostrzenicy, (przy biciu drobiu), z widokiem krwi i śmierci, uznawszy środek ten za zbyt radykalny i okrutny, panna Eufrozyna znalazła punk wyjścia. Zamiast robić doświadczenia na tle kuchenno-domowem, zwróci się do wiedzy. Niechaj ona rozstrzygnie i zadecyduje.
Z planem gotowym, panna Eufrozyna kazała Ludce ubrać się i, nie tłomacząc nawet swych zamiarów, tak bardzo ich dobrego skutku była pewną, powiozła siostrzenicę do szkoły dentystycznej.
Pomysł był genialny. Drobne operacyjki, dokonywane w lecznicy przy szkole, miały zahartować nerwy Ludki, sama zaś nauka służyć za wstęp i niejako pierwszy etap wykształcenia lekarskiego.
Ludka odetchnęła. Względna swoboda, towarzystwo trochę zbyt różnorodne, lecz wesołe, zuchowate, śmiało idące naprzód po kawałek chleba, ożywiło ją. Nie kuła już dniami całemi, natomiast zaczęła dbać o wygląd zewnętrzny, uczesanie, suknię. Wyładniała i nabrała wdzięku.
Ciotka śledziła pilnie jej postępy w nauce, czytała kursa, rozpatrywała program. Cieszyła ją hygiena, jako cząsteczka idąca na przyszły rachunek; zachwycała anatomja głowy ludzkiej. A gdyby jeszcze przedmiot ten rozszerzyć — parę lekcyi na tydzień urządzić w domu, pod kierunkiem człowieka starszego, poważnego…
Myśl wyborna! — za chwilę list do doktora H., pełen próśb, będących jednak stanowczem żądaniem, był w rękach pokojówki, która dla pośpiechu miała go osobiście doręczyć; gdy rozległ się głos dzwonka, gwałtowny, naglący.
Strona:Karolina Szaniawska - Ideał cioci Fruzi.djvu/6
Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —