przed południem, czy po południu; czas mknie jak gdyby go kto gonił, gawęda sama się zawiązuje. Coraz nowy przedmiot zwraca uwagę małej, otwarta główka dziecka coraz nowe pojęcie pragnie sobie przyswoić i starych do pracy za sobą pociąga — narzuca im rolę pedagogów, żąda wyjaśnień, badań, streszczeń. Szymon nie filozof, choć w jego sferze od filozofów aż się roi — od takich, co jednem krótkiem lecz dosadnem zdaniem przecinają kwestje zawiłe na pozór, dla umysłów wyższych subtelne i skomplikowane — nie umie nadążyć za dziewczynką. Pięcioletnia Joasia i o słońce go zagaduje, i o gwiazdy, które widziała raz, gdy szli wieczorem od stolarki z Koźlej — nawet karaluch, wstrętny robak pobudza ją do badań. Mówiłaby o nim bez końca. Zupełnie do kota podobny, bo jak kot wychodzi w wieczór, a w dzień się chowa. Kto mu gotuje obiad? czy karaluch ma dzieci? czy lubi chodzić na spacer? czy nie zaziębia się, jak ona, Joanka — i nie smarują mu potem, gardła, aż piecze i dusi, że trudno wytrzymać.
Szymonowie śmieją się — oni dopiero teraz śmiać się nauczyli; stary piosneczki różne sobie przypomniał, dziecko wlot je chwyciło i śpiewają razem — a bajki, a przypowiastki!... Prawie z utęsknieniem oczekują teraz święta, żeby do magla nikt nie przyszedł i można było posiedzieć we trójkę.
Siedzą tak właśnie, lecz tylko Joanka i Szymon; Szymonowa kręci się przy kominie i kluski na wodę kładzie, słoninę skwarzy — zaraz poda obiad. Po obiedzie wybiorą się na Koźlą, gdzie Joanka bywać lubi, gdyż tam jest duży pies kudłaty. O psach wie ona dość, lecz zawsze pytać rada i słuchać. Z psami też rozmawia chętnie, odpowiadając za nich w pocieszny sposób, a kudłaty z Koźlej chyba rozumie ją, bo tak patrzy uważnie, patrzy i łebkiem kręci — rozumie na pewno.
— Chodźmy już tatku, mój złoty, mój jedyny — prosi dziewczynka. Weź czapkę, mnie chusteczkę daj.
— A to w gorącej wodzie kąpana! żartuje Szymon. Przecież obiad zjeść musimy — kartofle już się gotują — słyszysz?... mama kluski robi, takie duże. Słoniną okrasi, dopiero łykać będziesz, jak indyk.
— Co to indyk, tatusiu? powiedz. Czemu tam patrzysz? Mówże, nie odwracaj głowy, mów! Joanka prosi, no!
Drobne rączki głaskały twarz Szymona — powoli, ostrożnie przycisnął je do ust lecz zamiast odpowiedzieć, prawą dłoń poniósł do czoła, jak to robią starzy, chcąc lepiej zobaczyć, oczy przysłonił i patrzył, patrzył.
Strona:Karolina Szaniawska - Joanka.djvu/11
Ta strona została skorygowana.